Skitor pieszy III Grójec-Głosków (2004)

22-go sierpnia ranek był deszczowy, ale mimo to tuż przed 9:00 na Dworcu Zachodnim spotkała się ekipa, której to nie przeszkadzało. Abrusia, Michał z dwoma koleżankami oraz ja z Ginią ruszyliśmy przytulnym Autosanem do Grójca i godzinkę później wysiedliśmy tamże. Okazało się, że owszem, jest pochmurno, ale nie za zimno i nie pada - tak było potem przez całą drogę i pod koniec imprezy nawet wyszło słońce...

W samie spożywczym utrzymanym w starych klimatych sympatyczna pani kasjerka wskazała nam drogę do stacji kolejki ("Oj, to daleko, najlepiej pojechać autobusem") a my po przejściu w sumie nie tak długiego kawałka (przy okazji obejrzałem bardzo ładny jak na niską ligę stadion Mazowsza Grójec) znaleźliśmy się na obrzeżach Grójca i bardzo szybko odnaleźliśmy stacyjkę, w przeciwieństwie do stacyjki tarczyńskiej, mieszczącą się jeszcze w mieście. Same tory były w stanie nadspodziewanie dobrym, ale były straszliwie zarośnięte zielskiem wszelakim (w kierunku na Tarczyn), łącznie z tatarakiem (to te w stronę na Mogielnicę). Napis "Jutro koniec świata" cały czas ma się dobrze, zniknęła natomiast tabliczka "Grójec", a stary wagonik towarowy stojący na bocznicy zdezelował się jeszcze bardziej... Za bocznicą do tej pory znajduje się mocno zaniedbany zabytek kolejnictwa wąskotorowego - obrotnica dla lokomotywek. Po krótkim posiłku ruszyliśmy w kierunku Tarczyna. Podążając wzdłuż coraz większej gęstwiny nie bardzo chciało nam się uwierzyć, jakim cudem niecały rok temu dojechał tu III Skitor Plenerowy... A widoki okolicy były piękne - zmieniający się płynnie krajobraz obfitował w sady, pola, pojedyncze domki i gdzieniegdzie pokazujące się oczka wodne, z czasem też wspaniałe leśne uroczyska, gdzie Świętowit i Swarożyc z rusałkami rządzą niepodzielnie... W okolicach Maciejowic odkryliśmy zagłębie winniczkowe - sympatyczne ślimaki dosłownie opanowały tory i trzeba było mocno uważać, żeby któregoś nie rozdeptać - a większość okazów było naprawdę dorodnych. Później winniczki też pojawiały się, ale już bardziej sporadycznie. Tory co jakiś czas przecinały dróżki, polne drogi i szosy z dość sporym ruchem. W pewnym momencie zauważyliśmy że mamy kolejnego, nieplanowanego wycieczkowicza - śmieszny piesek będący krzyżówką wilczura j jamnika ;-), który kręcił się koło stacyjki w Grójcu postanowił towarzyszyć nam w rajdzie i ani myślał wracać do swoich - próby odgonienia dały wynik wręcz odwrotny - no i poszedł za nami...

W Kosminie odkryliśmy tajemnicze ruiny albo folwarku albo jakiegoś pałacyku oraz mocno folkowy most kolejowy (a obok niedokończony i jakiś czas temu porzucony drogowy), przez który powoli przedostaliśmy się na drugi brzeg rzeczki, wpadającej do przepięknego jeziora sąsiadującego z ruinkami. Tutaj też rozstaliśmy się ostatecznie z pieskiem - przybłędą, który po kilku próbach poniechał przeprawy i wrócił do swoich. W tym także momencie stało się jasne (po dokładnej lektorze mapy), że złapanie kolejki w Tarczynie, jak i w Runowie na pikniku staje się mocno wątpliwe. Nie przejęwszy się zbytnio ruszyliśmy dalej i niedługo potem doszliśmy do Lesznowoli (nie mylić z Lesznowolą pod Mysiadłem), gdzie sympatyczny folkowy dziadek na rowerze powiedział nam gdzie jesteśmy. Chwilę potem, na polance pod Lasem Lesznowolskim (kilka chałupek na krzyż) zrobiliśmy sobie popasik, który okazał się edukacyjnym - miejscowe owady i stawonogi były naprawdę niezwykłe (także ilościowo), jeden z żuczków przypominał wyschnięty jesienny liść (i wyjątkowo upodobał sobie buty Gini) a jeden z pajączków wręcz zaskoczył nas żółto-czarnym, pasiastym ubarwieniem...

Do tej pory prawie nikogo nie spotkaliśmy po drodze, a tory albo było mocno zarośnięte, albo w stanie jezdnym - tam, gdzie zachowała się kamienna podsypka. Stan ciągłości torów przerwany został dopiero w lesie pod Pawłowicami gdzie "wyparowało" około 50 metrów toru. To całkowicie rozwiało możliwość dotarcia kolejkowego do Grójca, nawet drezyną... Szkoda. W ogóle Pawłowice nie zrobiły ciekawego wrażenia - wszyscy napotkani miejscowi (z wyjątkiem jednej kobitki) byli mocno podgazowani (chociaż chwalebnie na wesoło), a okoliczne krzaki były mocno zaśmiecone. Jedynym fajnym elementem było klimatyczne boisko położone tuż przy torach.

Za Pawłowicami (patrząc od Grójca) minęliśmy krzyżówkę z torami normalnotorowymi położonymi na wiadukcie nad wąskimi - tamże też wyjątkowo obrodziły jeżyny i tamże spędziliśmy dobre 20 minut na konsumpcji darów lasu (wcześniej trafiały się śliwki, mirabelki, gruszki różnych odmian i dla zaawansowanych - tarnina). Jakiś czas później dotarliśmy do miejsca, od którego rozpoczynaliśmy II Pieszy Skitor dwa tygodnie wcześniej. W Rudzie (GKD Tarczyn) tory zdecydowanie "przejaśniały" (i od rdzy, i od chaszczów) i od tej pory szliśmy dość szybko. Pod Marylką na kolejnym popasie znów zapachniało deszczem, ale szybkie wyjęcie kurtek przeciwdeszczowych uruchomiło regułę przekory i za chwilę wyszło słońce.

Czas jakiś później dotarliśmy do sklepu w Złotokłosie, minęliśmy stacyjkę Złotokłos (całkiem sporą - wcześniej nie zauważyłem, że była tam klasyczna mijanka, taka jak w Rudzie) i rozpoczęły się wspaniałe lasy runowskie aż do samego Runowa, gdzie ognisko po dzisiejszej kolejce już nie dymiło, ale było jeszcze ciepłe - leśne zwierzaki będą miały niezły wypasik, bo sporo kiełbaski pozostało w popiele ;-) Niedługo potem, cały czas torami, dotarliśmy do Głoskowa, gdzie bardzo szybko podjechało 727.

Podsumowując wycieczkę - mimo niezłapania kolejki w Rudzie (czy Runowie) rajd udał się nadprogramowo, jako, że udało nam się przejść więcej niż było pierwotnie planowane: wąskotorowy szlak Grójec - Głosków. Wiadomo też, że Grójec, przynajmniej na razie, stanowi raczej nieprzekraczalną granicę jednodniowych pieszych rajdów (jeśli chodzi o dojście z miejsca X w okolice Warszawy). Trasa była piękna widokowo i przebiło to nawet zaśmiecenie w kilku miejscach, gdzie skupiska ludzkie były większe. Szkoda, że zniknął fragment torów, ale cóż poradzić... Mieliśmy śmieszne akcje z czworonogami - najpierw grójecki piesek kolejkowy a potem jeszcze przynajmniej dwa, które chciały iść za nami ;-). Poza tym mijaliśmy krowy, konie, kozy i kury pasące się terenowo (przeważnie pod Grójcem, potem częstość spotkań zmalała). Na szczęście też nie padało mimo chmur - ale brak gorąca zdecydowanie pomógł kondycji podczas rajdu - efektywny czas marszu trwał od 11:00 (start z Grójca) do mniej więcej 18:00 (Głosków) z okołogodzinną w sumie przerwą po drodze.

Świdruje mi w głowie pomysł pieszego rajdu po dalszej części skitora - tzn. Grójec - Mogielnica i Mogielnica - Nowe Miasto nad Pilicą (oczywiście etapami i z skorzystaniem z pksów) - o szczegółach będę informował.

Pozdrawiam serdecznie
V.Ziutek