25-27 czerwca 2004

Relacja Zbyszka

Cześć,
Coś cicho dziś na liście - może mój serwer dolega i nie przesyła mi dyskusji, wrażeń, westchnień zazdrości, że ktoś obcował z gorylem... A może wszystkich obecnych zawalił potok roboty w związku z rozpoczynającymi się wakacjami?

W weekend braliśmy udział w Spotkaniach Folkowych w Czeremsze i stały się one przyczynką do dobrej zabawy oraz miłych wrażeń krajoznawczo-turystycznych w tzw międzyczasie. Na pewno Piotrek Piegat napisze pełne sprawozdanie z tych dni, ale ponieważ nie zrobi tego od razu tylko po 2 tygodniach spieszę donieść:

Dojechaliśmy we 4 osoby (Gosia, Justyna, Piotrek Siekaj) do Czeremchy po 21ej. Odnaleźliśmy się z Piegatami wśród ciemności panującej na widowni. Okazało się że Ola skręciła nogę we czwartek, ma ją unieruchomioną i porusza o kulach, ale do Czeremchy przyjechała i w koncercie brała udział - OLA - szybkiego powrotu do zdrowia!. Niemal natychmiast po naszym przyjeździe zaczęlo padać i opad miał tendencję wyraźnie rosnącą. Cześć więc Jaremowiczów kończyła słuchanie w aucie, co podobno nie zakłóciło jakości odbioru. Wysłuchaliśmy w piątek koncertów:

  • Jahiar Group - orientalna muzyka z oryginalnym wokalistą, podobno są pionierami tego stylu w Polsce
  • Tractor - oprócz uwagi, że tylko nazwa tej grupy ma głębszy kontakt z folkiem pominę ten występ milczeniem
  • no i gwiazda wieczoru - zespół (raz, dwa, tri ) Kosari z Ukrainy - który rozgrzał folkowo zgromadzoną publiczność

Następnego dnia w sobotę zagrali i zostali przez nas wysłuchani:

  • Czeremszyna - występ swój zadedykowała Jackowi Kuroniowi
  • Laiksne z Łotwy - nadbałtycki folk z rosyjskim akcentem
  • Todar z Czeremszyną - co oznaczało WZ Wajczuszkiecza znanego wielu Jaremowiczom z koncertu na tegorocznej Nowej Tradycji. Występ został przyjęty owacyjnie i publiczność nie pozwoliła zejść artystom dopóki nie wyczerpali repertuaru.
  • zespoły śpiewacze z Dobrowody, Wsi Czeremcha, Wólki Terechowskiej
  • Karpatiany - z Ukrainy

A inne wrażenia w międzyczasie sobotnim i niedzielnym:

  • - spotkania kuchenne w naszym agro - codziennie walił deszcz, więc ognisko zostało rozpalone dopiero przez Krzysia Tabaka rano w niedzielę (Radki dojechały w sobotę),
  • - super truskawki murzynki - po co jeżdzić do Afryki jak są tu takie słodziutkie truskawki,
  • - Rezerwat Jelonka obserwowany z dwóch stron od wschodu i zachodu, nieużytki z których wywiało glebę, nawiało roślin tak, że w niektórych miejscach nie da się przejść wśród gąszczu jałowców, świerków, sosen, osik, brzóz, paproci a w innych nadal królują wrzosowiska, czy też sucha trawa podszyta żółtym piaseczkiem,
  • - kolorowe cmentarze prawosławne pełne sztucznych kwiatów i malowanych farbą nagrobków w Dobrowodzie, Zubaczach,
  • - cerkiewki oglądane z zewnątrz (chyba że przez dziurke od klucza) w Tokarach Koterce, Zubaczach, Opace Dużej,
  • - drewniane osady Dobrowoda, Opaka Duża, Krugłe, Orzechówka z dziwnym wiatrakiem na stodole (jeszcze stoi), Zubacze, Bobrówka, Klukowicze, Wyczółki zagubione wśród lasów odradzającej się Puszczy Bielskiej,
  • - wycieczka ścieżką dydatyczną Puszczy Białowieskiej w Topile - super poziomki + puszczańskie komary,
  • - panorama Bugu z Mielnika w pełnym słońcu.

Dziękuję wszystkim uczestnikom za przemiły wyjazd!
Zbyszek

Nasza baza wypadowa i miejscem nocnych i porannych posiadówek była jak zwykle chata Babci Niny w gościnnym Grabowcu.
Nie zabrakło oczywiście świeżutkich truskawek "murzynek" prosto z pola i mleczka prosto od krowy...
Miejsce naszego pobytu znaczyły wielkie plakaty Spotkań Folkowych rozwieszone na plocie i na chałupie. Jaremę znaleźć w Grabowcu było więc naprawdę łatwo.

Przed wyjazdem do Czeremchy zakupić trzeba było jeszcze tylko struny do bałałajki basowej Mirka z Czeremszyny, kule i plastikowe łupinki na skręconą nogę Oli, i oczywiście zdążyć na rozpoczęcie imprezy. Na szczęście podlaskie drogi okazały się luźne i gościnne.
A w Czeremsze, na trawce koło Gminnego Ośrodka Kultury rozstawiona wielka scena, rampa, zestawy kolumn, stragany wioski festiwalowej, kraniki z Łomżą, kiełbaski i całe rodziny (gromady dzieciaków) fanów folku pod sceną. Piknik. I wszystko byłoby pięknie, gdyby szybko nie zaczął siąpić deszcz. Wydało mi się, że w trakcie przywieźli go corsą Gosia, Justynka, Zbyszek i Piotrek...;)

Na początek publikę zaczarowało dźwiękami białoruskie CRY TO KRAY, laureaci ostatnich Mikołajek Folkowych w Lublinie. Niezły psychodeliczny klimacik z elementami białoruskimi i azjatyckimi (gardłowo, bębenki). Coś w stylu Kriwi. Młodzi ludzie, więc coś z nich fajnego będzie.
ETHNOMALIA, to grupa Jarka Adamowa z Lublina (w innym repertuarze na Nowej Tradycji), część dawnego Sie Gra - trochę refleksyjnie, trochę na góralsko, trochę brathankowo - miejscowym się nie podobało, bo nie śpiewali ;)
JAHIAR GROUP - ekipa z Lublina (lider Jahiar z Iranu, bębniarka Agnieszka z Mikołajów i inni) żywiołowością i melodyką wykonywanej muzyki perskiej i tureckiej ze wstawkami łemkowskimi, porwała publikę do wspólnej zabawy pod sceną i śpiewów (coś np: zim-zim, zim-zim...)  Było fajne, warto mieć płytkę - a jest.
TRACTOR - młodzież pod sceną oszalała, my jakoś nie - takie folk-disco... Ich hasło to "Dziewczyny na Tractory"...
KOSARI - jak to kosiarze, energetyczna ekipa z ukraińskiego Równego. Przebojowo i z czadem zagrane kołomyjki i ukraińskie folkowe przeboje (właśnie nagrywają płytę w Białymstoku). Raz dwa tri, my są Kosariii !!!
Czeremszyna tego dnia nie zagrała (a miała) bo lało już niemiłosiernie.
Drugą połowę koncertów spędziliśmy pod parasolami lub pod wiatą chroniąc się przed deszczem. Tutaj to taka tradycja. A potem już w ciepłej chacie przy gitarce i piwku do bladego świtu. Tam nie padało.

Następnego dnia na dobre rozbudzili nas Radki, którzy około południa bezbłędnie odnaleźli bazę Jaremy.
Za dnia rozjechaliśmy się w różne kierunki "nad Buhom i Narwoju" poszwendać się po drewnianych wioseczkach z cerkiewkami, lasach, łąkach, polnych drogach...
Wieczorkiem cała ekipa Jaremy zjechała się do Czeremchy na kolejny dzień festiwalowy. A muzykowali:
KAPELE SPIEWACZE Z PODLASIA - świetne babcie z okolicznych wiosek, w tradycyjnych strojach, z radością i uśmiechem wyśpiewujące "nie tylko swiente" pieśni i piosenki podlaskie, ukraińskie i białoruskie.
CZEREMSZYNA - który to już raz bawiliśmy się przy ich żywiołowych piosenkach? Tylko Ola nie mogła poskakać. Ale została za to naszkicowana na rysunku jako Wierna Słuchaczka ;)
LAIKSNE - łotewski zespól stworzył oniryczny nastrój ze słodkich pieśni łotewskich, nadbałtyckich i rosyjskich. Dziewczyny zagrały też na butelkach po piwie (Łomża przygrywała do Żywca ;)
TODAR I CZEREMSZYNA - to była prawdziwa rewelacja imprezy. Wydarzenie muzyczne i towarzyskie, połączenie folkowego "z przytupem" żywiołu Podlasia z pięknem i romantyzmem poetyckich ballad z Białorusi. Dało się - i to jak. Todar to nikt inny jak Żmicier Wajciuszkiewicz, lider znanej niektórym z Nowej Tradycji białoruskiej grupy WZ Orkiestra, wizjonerski kreator muzyki daleko wybiegającej poza stylistykę folkową. Ogromnie ceniony na Białorusi w środowiskach niezależnych muzyk i wokalista, grywał w kapelach Kriwi i Pałac, a teraz z Czeremszyną. Nawet dorobili się już przebojów (Woły, Jurija, Koralies).
Publiczność bawiła się świetnie, a po występie nie milkły okrzyki: "Żywie Bielarus, Żywie Podlasia!!!"
 Pomysł świetny, twórczy, perspektywiczny. No to się nazywa rozwój.
KARPATYANY - górale z Ukrainy zapodali transowo-liryczne wykonania ukraińskich pieśni, dali  energetycznego kopa z  prawdziwie rockowym zacięciem, a wszystko na tradycyjnych karpackich instrumentach (bandura, lira, piszczałki). I tu najdłużej z naszej ekipy skakali pod sceną Gosia, Justynka i Radek z Krzysiem...
Po godz. 1 w nocy zagrali jeszcze ONZ (Orkiestra Na Zdrowie) Jacka Kleyffa (ekologiczne reggae), a swoje nocne, muzyczne przedstawienie dał Teatr Ognia MAKATA (wraz z muzykami ze SWOJĄ DROGĄ). Ale to już było za dużo dla najmłodszych koncertowiczów. Wybawieni na całego pojechaliśmy do Grabowca, gdzie przy gitarce i piwku... ;))

Kolejny dzień przywitał nas słoneczkiem. No cóż - skończył sie festiwal :))
Po rozpaleniu porannego ogniska przez Krzysia i śniadanku, cała ekipa rozjechała się po Podlasiu. Dla większości była to już niestety trasa powrotna do Wawy. Dla tych co pozostali, pogoda była już łaskawa do końca całego wyjazdu, a wyjątkowo bardzo smakowały nowo odkryte kartacze w karczmie w Kleszczelach ;)
Po południu, na nasze wiejskie podwórze w Grabowcu przybyli Basia i Mirek z Czeremszyny, Paula i Jani (od płyt), Kasia i Żmicier (dla bliższych Dima ;))). Rozpoczęły się pogaduchy, wrażenia, pokoncertowe refleksje, rozlały się rozgrzewacze, a rozpalona watra nie zagasła do samego rana. A po zmroku całe wiejskie podwórze rozkołysało się i rozśpiewało. Białoruskie ballady i poezje przeplatały się z rosyjskimi i polskimi, ludowe białoruskie z piosenkami z łemkowskimi i ukraińskimi, było nawet trochę gardłowo... Tylko jedną, biedną gitarę, "...co to taka cienka" trzeba było jakoś podzielić na dwóch... :)
Jakoś się udało, a gospodarze z sąsiedztwa mieli wyjątkowo romantyczna noc i śpiewy jak zwykle im się podobały.
Noc była naprawdę magiczna, wschodnia, sierce szczipatitielnaja - przypomniały się dalekie, syberyjskie podróże, tajga, ludzie, góry... Prawie pełnia i gwiazdy na bezchmurnym, jasnym niebie, na ich tle rozbudzone nietoperze, ballady, pieśni i rozchodzący się nocny śpiew. Pięknie. Rankiem podwórze zasnęło.
Dzień rozpoczął się leniwie i ciepło. Ognisko jeszcze się żarzyło, a "truskawojedy" zasiadły do południowego śniadanka przy ławie na podwórzu. Przy wtórze kolejnych ballad i piosenek (popijanych piwkiem "od Kleyffa") dowiadywaliśmy się jak to jest na Białorusi, i dlaczego na każdy wyjazd, wystawę, koncert czy wydanie oficjalnie płyty lub książki zgodę musi zawsze wyrazić Ojciec Narodu Białoruskiego, tow. Łukaszenka. Jeszcze tylko rozegraliśmy meczyk mini-piłki nożnej Polska-Białoruś (Michaś był naszym głównym napastnikiem) i już nasi goście musieli zbierać się do powrotu do Wawy. Robili to powoli i wyraźnie niechętnie. Ale przecież kończył się powoli poniedziałek...
Z Dimą, Basią, Mirkiem i resztą umówiliśmy się na kolejne wspólne ognisko - jak tylko zawitamy na dłużej do Grabowca lub Czeremchy.
Na gościnnym Podlasiu posiedzieliśmy jeszcze 2 dni, zajadając się kleszczelskimi kartaczami z kwasem chlebowym. Odwiedziliśmy wiele zagubionych, drewnianych wiosek, prawosławne cmentarzyki i cerkiewki, puszczańskie tryby i ostępy, na naszych oczach kwieciły się łąki, malowały okiennice i pochylały ku ziemi stare, prawosławne krzyże...
A potem wyruszyliśmy już na naszą Małą Litwę, do Dowspudy, na Zaniemenie, do Puńska...
Ale to już zupełnie inna bajka.
Dziękuję pięknie wszystkim uczestnikom wyjazdu za naprawdę przemiłą atmosferę.
Pozdrawiam serdecznie
Piotrek
Ps. A teraz 31.07. w Grabowcu i Czeremszy... Zapraszamy.