Końcówka sierpnia była niepewna pogodowo. Niebo było pochmurne, często pachniało deszczem. Zrezygnowaliśmy więc z nadmorskiego wypoczynku pod namiotem i udaliśmy się na południe w Beskid Niski.
Droga była długa i pełna ciekawych przystanków. Pierwszy z nich wypadł w Pacanowie. Na rynku miasta, gdzie kozy kują, znajduje się pomnik Koziołka Matołka oraz kilka metalowych obrazków z bajki. Miejsce w sam raz by w nie przyjechać, zrobić sobie kilka zdjęć i pojechać dalej. Później skręciliśmy nieco z drogi, aby zjechać do wioski Zalipie. Zalipie jest małą wioską znaną w Polsce z malowanych domów. Na początku XX wieku corocznie domy były bielone, a na ich ścianach malowano piękne, kolorowe motywy roślinne. Obecnie można w Zalipiu podziwiać dom malarek, muzeum oraz zakupić ciekawe wyroby rzemiosła.
Podczas kolejnej trasy, przykra niespodzianka. Bardzo ostre hamowanie przed wymuszającym pierwszeństwo traktorem z efektem zniszczonej opony oraz odklejenia się części klocka hamulcowego, co spowodowało konieczność kilku wizyt w warsztacie w ciągu następnych dni.
Pierwszy dzień pobytu w górach był całkiem aktywny. Weszliśmy z Bartnego na Kornuty, gdzie podziwialiśmy rezerwat skalny, a następnie już grzbietem poszliśmy na Wątkową, po czym zeszliśmy do bacówki w Bartnem, gdzie posililiśmy się pożywnym obiadkiem. Trasa według znaków opiewała na 5 godzin. My przeszliśmy ją nieco dłużej, ale warto zaznaczyć, że cała trasę Piotruś (obecnie 5,5 roku) pokonał na własnych nogach, większość trasy (ok. 80%) na swoich nogach pokonała też Agusia (tuż przez 3 urodzinkami). Przez cała drogę towarzyszyły nam pomruki burzy, deszcz jednak okazał się łaskawy i padał na sąsiednich pasmach.
Aktywnie było również podczas kolejnych dni. Największą wyprawą było wejście na Lackową. Wyruszyliśmy z Wysowej, ścieżką bez szlaku rozpoczynającą się przy domku pod Ostrym Szczytem. Wspinaczka była momentami rzeczywiście ostra, choć podejście podobno nie tak trudne, jak od strony Izb. Po trzygodzinnej wspinaczce byliśmy na szczycie i wszyscy, nawet Aga, zdobyliśmy szczyt tylko na własnych nogach. Wysiłek był ogromny, gdyż gdy tylko przy schodzeniu wziąłem Agnieszkę na barana, dziewczynka zasnęła. Wejście i zejście z Ostrego Szczytu ze śpiącym dzieckiem na plecach wymagało dużej uwagi i nieco spowolniło tempo. Nagrodą był bardzo smaczny posiłek w karczmie w Wysowej.
Na pożegnanie z górami wybraliśmy się na niewysoki lecz całkiem trudny i ubłocony szlak na górę Piotruś (728 m npm).
Beskid Niski to nie tylko góry. To przede wszystkim historia, piękne cerkwie i Łemkowie. Widzieliśmy bardzo wiele pięknych cerkwi, niestety większość nich była zamknięta. Przeważnie na płotach była informacja, kto ma klucz do kościołów, niestety często trudno było znaleźć właściwą osobę - najczęściej domy stały puste. Udało nam się wejść jedynie do dwóch: kościoła w Kwiatoniu oraz w Bartnem, gdzie cerkiew przerobiono na muzeum. Pozostałe były zamknięte lub tak jak w Krempnej, czy Zagórzanach, można było podziwiać wnętrze przez zamkniętą kratę.
Na terenie Beskidu Niskiego jest kilka skansenów prezentujących specyfikę regionu. Podczas naszego pobytu odwiedziliśmy trzy. Pierwszym był skansen w Szymbarku, w którym możemy podziwiać architekturę pogórzańską. Ciekawe wnętrza urozmaicone są dokładnym, interesującym opisem pani przewodniczki. Do ważne, skansen jest żywy. Praktycznie wszystkiego można dotknąć, sprawdzić, jak niegdyś działało. Niewykorzystaną atrakcją jest piękny dwór obronny położony przy samym skansenie. Niestety, budowla jest zamknięta.
Kolejny skansen mieści się w Zyndranowej. Jest to typowa łemkowska zagroda. Samo wnętrze jest dość ciekawe, choć nie tak ciekawe jak w Szymbarku. Znaczącym minusem był fakt, że opiekująca się skansenem pani ograniczyła się jedynie do udostępniania obiektu, niewiele mówiąc o samej kulturze. Kilkaset metrów od skansenu jest jeszcze muzeum w domu zamieszkanym niegdyś przez żydowską rodzinę. Wyposażenie jest bardzo skromne, trochę zdjęć i pamiątek - widzieliśmy już lepsze judaica. Najsympatyczniejszym miejscem okazał się Olchowiec. W malutkiej wsi na krańcu Polski tradycyjną łemkowską chałupę krytą strzechą zakupił pewien Łodzianin (który nie zgodził się ze mną na określenie pasjonat, więc nie będę używał tego słowa). Od wielu lat mieszka na wsi, do Łodzi wracając jedynie na zimę. Udostępnił on dom, w którym ciągle mieszka, do zwiedzania. Znajduje się w nim szereg eksponatów łemkowskich oraz pamiątek po II wojnie światowej, niektóre z nich odkryte całkiem niedawno w niesamowitych okolicznościach. Warto namówić Pana na opowieści. I uważać, gdzie się chodzi po górach, gdyż wiele jeszcze niewypałów z czasów bitwy dukielskiej straszy w lasach.
Wiele interesujących miejsc znajdowało się również na pogórzu. Odwiedziliśmy m.in. Rezerwat Skamieniałe Miasto w Ciężkowicach, punkt który jest szczególnie ciekawy dla dzieci - takie małe Góry Stołowe - oraz cmentarz żydowski w Bobowej, niegdyś dużym ośrodku kultury żydowskiej. W Bieczu, nazywanym małym Krakowem wdrapaliśmy się na wysoką wieżę ratuszową. Wejście na wieżę jest bezpłatne, kluczem dysponuje sekretarka burmistrza. Na wewnętrznej stronie drzwi na wieży jest napis, iż na wieżę mogą wchodzić dzieci jedynie powyżej 10 roku życia . Ja ten napis zobaczyłem dopiero schodząc. Wieża czynna jest tylko do godz. 15. Klucz odebrał od nas zamykający ratusz sympatyczny burmistrz miasta, który prosił nas o pozdrowienie Warszawy, co niniejszym czynimy. Sam Biecz zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie. Piękny kościół, ciekawe, dobrze zachowane mury miejskie, ciekawe wystawy w muzeum, którego nie zdążyliśmy odwiedzić.
Reasumując. Wyjazd był bardzo udany. Zachwyciły nas zwłaszcza wspaniałe połemkowskie cerkwie. Same góry pozostały dla nas krainą jedynie posmakowaną. Na prawdziwą wędrówkę po Beskidzie Niskim trzeba przyjechać z plecakiem i chodzić od schroniska do schroniska. Już z większymi dziećmi i bez samochodu.
Pozdrawiamy,
Mal, Art, Pio, Aga