Na Suwalszczyznę i naszą ulubioną "Małą Litwę", kolejny już raz wyruszyliśmy prosto z wiejskiego podwórza na Podlasiu. Ponieważ nie lubimy dużych miast, głównych dróg, ciasnych "tirówek", nierzadko gorszych od tych niegłównych - jak zwykle pojechaliśmy tymi drugimi.

Droga na północ (ku nocnym, świecącym chmurom) wiodła trasa Trzech Puszcz:

  • Puszcza Białowieska - z Grabowca przez Hajnówkę do miejscowości Narew, dalej wzdłuż rzeki szeroką drogą gruntową i na północ przez Nową Wolą w stronę Michałowa (po drodze ładne drewniane cerkiewki);
  • Puszcza Knyszyńska - z Michałowa przez Krolowy Most na przecięciu bobrownickiej tirówki (to miejsce z pięknego filmu "U Pana Boga za piecem"), a dalej gruntową, kretą, leśną droga (głusza dzika) prosto w zabudowania Supraśla (prawosławny klasztor i wyremontowana już wielka, piękna cerkiew), skąd przez znajomą dolinę Sokołdy i Wierzchlesie prosto do Sokółki. Na Sokólszczyźnie (to już okolice Grodna i prawie Białoruś) prosto na północ, dolina Sidry, przez Różanystok (wielkie sanktuarium maryjne), Dąbrowę Białostocką do Lipska w dolinie Biebrzy (to tu zaczyna się to co jest piękną, szeroką doliną w Gugnach i okolicy);
  • Puszcza Augustowska - z Lipska pod białoruska granice i przez prawie juz nadniemeńskie, drewniane wioski Kurianka, Wołkusz, Bohatery; przez puszczańskie ostępy do Rudawki [...tu asfalt się kończy...] - ale w drugą stronę ;), potem wzdłuż Czarnej Hańczy i Kanału Augustowskiego przez Mikaszówkę (ładny drewniany kościół)i Płaskę do Gib. To juz Suwalszczyzna i pyszne bliny, kartacze i chłodnik litewski w Sejnach. A jak chłodnik to znak, ze to juz Litwa - na razie jeszcze tylko "Mała".

Stąd przez górki i dolinki, pomiędzy jeziorkami, do Puńska - stolicy gościnnych polskich Litwinów oraz do kwatery i naszej bazy wypadowej Silaine (Szylajnie).

Silaine to uroczy zakątek (gruntówką przez las, 2 km od kolejowej stacyjki granicznej w Trakiszkach), miejsce po dawnej osadzie, nad niewielkim jeziorem Sejwy, położony na malowniczych, łąkowych pagórach. 100-letni (ale usprawniony i unowocześniony) piętrowy, drewniany dom, z tarasem i widokiem na łąki i jezioro, to dla nas wymarzone miejsce odpoczynku i świetny punkt wypadowy na liczne wycieczki po bliższej i dalszej okolicy. Rodzina Szuszczewiczów (Albinas i Irena i ich dzieci Jurata, Dalicja i Gintauras), nasi niesamowicie gościnni i otwarci, chętni do wspólnych rozmów i wieczornych, piwnych posiadówek gospodarze, prowadzą nad jeziorkiem niewielki, kryty strzechą baras, w którym zawsze jest świeża rybka oraz Łomża - ulubiony alus polskich Litwinow. Właściwie wszystko co potrzeba jest na miejscu i niby nigdzie można by się nie ruszać, co najwyżej na rajdy rowerem wodnym po jeziorku, ale... to trochę nie w naszym stylu.

W poprzednich razach naszego bywania na Suwalszczyźnie, zjechaliśmy ją dosyć dokładnie w tę i z powrotem - od Gołdapi, po Ogrodniki, od Wizajn po Augustów. Tym razem więc naszym głównym celem stało się Zaniemenie, kraina pomiędzy Suwalszczyzną a Niemnem na Litwie. Zanim jednak się tam wybraliśmy, postanowiliśmy pierwszy raz wziąć udział w owianym legenda, sławnym Festiwalu Muzyki Celtyckiej w Dowspudzie.

Dowspuda, to zabudowania na terenie dawnej posiadłości hrabiego Paca oraz ruiny jego pałacu z pozostałościami wielkiego parku (podobno hrabia jeździł tam tylko konno lub bryczką), położona przy malowniczym szlaku kajakowym nad rzeka Rospuda (pomiędzy Suwałkami, Oleckiem i Augustowem). Ze wspaniałego pałacu zostały ledwie: różowiutki, wysmukły frontom w stylu angielskiego romantyzmu, piwnice, baszta i smukła wieżyczka... Resztę pałacu w XIX w. rozebrali Rosjanie, a wybudowali z pozyskanych cegieł koszary w Suwałkach. To co zostało w Dowspudzie, juz od kilku lat w sam raz wystarcza na urządzanie folkowych koncertów. Przez trzy dni i noce z rzędu (od 2 do 4 lipca) setki miłośników muzyki irlandzkiej, bretońskiej, szkockiej i innej celtyckiej, a także cale rzesze lokalnych i przyjezdnych wielbicieli festynów i jarmarków, bawiło się na koncertach, na jarmarku, na polu namiotowym nad rzeczką, na karuzelach wesołego miasteczka ustawionych na gminnym boisku, w końcu pod licznym parasolami Browaru Łomża...

Na festiwalowej scenie w popałacowych ruinach zagrały min. kapele: z Polski (Open Folk, The Reelium, Rimaed, Ula Kapała z zespołem, [Szkoci] z Gdanski Pipe Band); z hiszpańskiej Asturii (fajne Felpeyu); z Litwy (świetna i transowa, wokalna Kulgrinda oraz Sedula); Hudel z francuskiej Bretanii, bretońsko-szkocki Kornog. Celtyckie i irlandzkie tańce odtańczyły zgrabne tancerki i skoczni tancerze (Elphin, Comhlan, Setanta); zbrojnie i hucznie walczyły ze sobą na miecze i tarcze hordy Jacwingów i Wikingów... Wszystkim ze swada zawiadywał, przedstawiał i żartował znany [kauntrowiec] Tomasz Szwed. Po koncertach muzyczna zabawa przenosiła się do piwnicznych salek, gdzie przy piwku i Miodzie Wikingów najbardziej wytrwała część towarzystwa balowała do samego rana. My jednakże wiernie wracaliśmy nocą na naszą kwaterę. Na szczęście była pełnia...

W Dowspudzie było muzycznie, wesoło, kolorowo (szczególnie od różnych ciekawych, celtopodobnych postaci)i trochę jarmarcznie. My zaś, wspólnie z Pauliną i Jankiem chyba całkiem nieźle rozkręciliśmy (podobno pierwszy raz na tym festiwalu) prawdziwy, folkowy kramik płytowy. Płyty i kasety szły jak świeże bułeczki pośród celtyckiej braci. Warto jeszcze kiedyś pojechać do Dowspudy, posłuchać i potańczyć przy celtycko-szantowej muzyce. Najlepiej oczywiście z grupą znajomych. Galeria (póki co z poprzedniego roku) i program występów na http://www.fkc.prv.pl/

A Litwa czekała...

Przejścia graniczne z Litwą mamy dwa. Obecnie są one mocno symboliczne i widać ze powoli się zwijają. Europa Panie!!! Kontroli celnej nie ma wcale, a służba graniczna uwija się dosłownie w 10 sekund. Kolejek i wielu pojazdów (w Budzisku znikły nawet tiry) nie stwierdziliśmy za żadnym razem. A granicę przekraczaliśmy w sumie 8 razy. Jednym słowem luzik.

Nasze Silaine to naprawdę wspaniała baza na jednodniowe wypady na litewskie Zaniemenie. Przez cztery dni pokręciliśmy się po przeróżnych jego zakamarkach, z których najciekawsze wydały się nam okolice Druskiennik, przy granicy z Białorusią, zakola Niemna w okolicach Preny, Birsztanów i Olity; Pojezierze Suduwskie w okolicach Wiejsiejów i Kopciowa.

Ale po kolei.
Tuż za przejściem w Budzisku, na trasie do Kowna, niewielka miejscowość Kalwaria (Kalvarija), kiedyś zwana Kalwaryją Żydowską z racji żyjącej tu do wojny 80-cio procentowej populacji żydowskiej. Pozostał tu dosyć charakterystyczny dla sztetl układ rynku; małe domki, ruiny synagogi i zabudowania dawnej stacji pocztowej, w których unosi się sowiecki duch kołchozowej degrengolady.
20 km dalej w kierunku Kowna leży Mariampol (Mariampole). To niespecjalnie ciekawe miasto. Duży kościół i dawny klasztor oo. Marianów oraz stary, budynek stacji kolejowej, to jedyne tu zabytki warte zobaczenia. Mariampol za to, to bardzo dobre i bliskie miejsce do litewskich zakupów (świetnie zaopatrzone supermarkety IKI).
Jedziemy na wschód. Simno (Simnas), to małe miasteczko na trasie do Olity (na wzgórzach pomiędzy jeziorami), z renesansowym, najstarszym na Zaniemeniu kościołem. Niedaleko od Simna rezerwat ptaków wodnych i łąkowych Zuvinto, na torfowiskach i jeziorze Zuvintas. Na miejscu małe muzeum i murowana wieża widokowa w brzydkim budynku dyrekcji.

Dalej już tylko dolina Niemna (Nemunas), rozległe lasy sosnowe, strome brzegi i zakola, czyli Park Regionalny Zakola Niemna. Jedziemy pod prąd rzeki, z północy (z pod Kowna) na południe (do samej białoruskiej granicy), gdzie Nemunas przemienia się w Nioman, a wszystkie drogi prowadza na Gardinas, czyli Grodno (początkowo myśleliśmy, że chodzi tu o jakieś Ogrody ;)).
Prieny (Prienai) - niewielkie miasto nad Niemnem, z ładną trasą widokową wzdłuż rzeki (m.in. wyspa z dzikimi, wodnymi ptakami), lasy i widok na położone na drugim brzegu Birsztany. W mieście bardzo stylowy, barokowy, drewniany kościół oraz most nad Niemnem.
Birsztany (Birstonas), to malowniczo w zakolu rzeki położony, niewielki kurorcik, który w latach 30-tych miał być konkurencją dla polskich Druskiennik. Ponorama na dolinę rzeki milutka, ale sama mieścinka raczej nieciekawa, pusta i smutna (garstki kuracjuszy-emerytów na nadniemeńskim bulwarze; podniszczone przedwojenne sanatoria i posowieckie, uzdrowiskowe molochy. Ale spacerek bulwarem zrobić sobie warto.

Wzdłuż Niemna dojeżdżamy do miejscowości Punia, gdzie nad malowniczym przełomem rzeki warto wdrapać się na stare, wyniosłe grodzisko i obejrzeć piękną, szeroką panoramę doliny, zakole i rozlegle lasy.

A my na moment oddalamy się od Niemna i gruntowymi drogami jedziemy zobaczyć jak żyją sobie (cicho, spokojnie i na odludziu) litewscy Tatarzy w okolicach Olity. We wsi Raiziai nic ciekawego nie było prócz jej mieszkańców (widoczne tatarskie rysy twarzy), niewielkiego meczetu i całkiem sporego mizaru, na którym do woli można było popatrzeć na podobizny (zawsze w towarzystwie półksiężyca) dawnych mieszkańców okolicznych wsi. I tak docieramy do Olity (Alytus), największego miasta w okolicy. Duże blokowiska na wzgórzach, przemysł, ciasne ulice, nieliczne zabytki - słowem niewiele ciekawego. No chyba, że znów świetnie zaopatrzone markety IKI.

Po Litwie jeździ się ciekawie i spokojnie, choć nie jest to czasami takie proste. Ruch na drogach Zaniemenia jest niewielki, ale jak już coś jedzie (a zwłaszcza dużego), to kurzy okropnie i ciężko się ominąć (wąski asfalt, gruntowe pobocze). Nie mówię oczywiście o transbaltice, ale przecież my omijamy główne drogi. Różnica w prędkości jazdy i tak niewielka, bo dopuszczalna prędkość poza terenem zabudowanym (i autostradami) to 90 km/h (i co ciekawe większość z nich tak jeździ). Ale to i tak nic w porównaniu z tym jak się jeździ w miastach. 50-tka i ani centa więcej. Policjanci litewscy radary mają w oczach i wyhaczą każdego, kto przekroczy choć kreskę. Dotyczy to zwłaszcza "inostranców", bo miejscowi się już przyzwyczaili i nigdzie się nie śpieszą. A jak podjeżdżają do skrzyżowania i mają pierwszeństwo, to jakby stali w miejscu - ciekawy efekt dla kierowcy zaprawionego na warszawskich ulicach. Po zapuszczeniu się na litewską prowincję, musimy też stwierdzić, że nasze polskie asfalty są lepsze, szersze i jest ich przede wszystkim dużo więcej niż na Litwie.

Najciekawszą częścią naszej litewskiej wycieczki okazało się być południowe Zaniemenie, a wiec okolice Druskiennik. Od Olity i Łozdziejów na południe, aż do samego Niemna i Druskiennik rozciąga się litewska część pojezierza suwalskiego (Suvalkija, Suduvia). Bezleśne wzgórza, rynnowe jeziorka, kręte drogi, malownicze mieścinki - Wiejsieje (Veisiejai) i Kopciowo (Kapciamiestis). Dalej na południe rozciągają się już wielkie kompleksy leśne, rozpostarte pomiędzy 3 krajami - Polska (Puszcza Augustowska), Białorusią i Litwą (Dzukija) - ciągnące się na wschód aż po Wilno i Nowogrodczyznę.
Nad Niemnem, wśród rozległych sosnowych lasów, kilka km od granicy z Białorusią, rozłożyło się znane i modne przedwojenne uzdrowisko (solanek zażywał tu sam dziadek Piłsudski) Druskienniki (Druskininkai). Część uzdrowiskowa miasta, oddzielona od części blokowo-handlowej, jest ładna, spokojna, zadbana; w klimacie przedwojennych uzdrowisk. Stara, drewniana zabudowa (piękne, misternie zdobione wille, hotele i sanatoria; lecznice solankowe (druska=sól)), w większości odnowiona i zadbana, miesza się tu z brzydkimi, sowieckimi gmaszyskami i szklanymi domami całkiem nowoczesnych sanatoriów. Najdziwniejszy w tym wszystkim jest kosmiczny (wieża jak na lotnisku, a kopuła jak w obserwatorium), opuszczony, betonowy tzw. Okrąglak. Niekiedy jest nawet dość ekskluzywnie (ceny, samochody, pensjonariusze).
W samym środku tej starej dzielnicy stoi pięknie pomalowana na błękitno, drewniana cerkiew, gdzie większość ogłoszeń i informacji jest po polsku. Tu też najczęściej można spotkać i porozmawiać (o życiu, o sytuacji...) z miejscowymi, mieszkającymi tu od urodzenia Polakami. W parku zdrojowym i wokół pobliskiego jeziora z fontanną rozmieszczono fantazyjne rzeźby i pomniki litewskich artystów i bohaterów narodowych, a tuż obok stoi monumentalny, neogotycki kościół. W dawnym domku i pracowni - muzeum znanego, litewskiego poety M.Ciurlonisa. I tylko willa Piłsudskiego została w latach 60-tych profilaktycznie rozebrana. Sympatyczne są nadniemeńskie bulwary, pełne drzew, alejek, ławeczek, z przekupkami sprzedającymi druskiennickie pamiątki i przystania stateczku, którym można popłynąć na kilkugodzinną wycieczkę Niemnem do Liszkowa.
Uzdrowiskowa część miasta robi pozytywne wrażenie - jest w miarę pusto (jak na uzdrowisko w sezonie), spokojnie i klimatycznie (chyba da się tam odpocząć od zgiełku dużych miast). Smacznie można zjeść w kilku knajpkach przy deptaku (pyszne kartacze, bliny, kartoszki z kiefirom i pizza), a litewski alus jest tu wszędzie. Ciekawe zakupy można za to zrobić w dobrze zaopatrzonych, miejscowych supermarketach. Szczególnie polecamy sery (suris)- wędzone i żółte; słodkie, serowe deserki (surelis); wędzone wędliny (np. Skilandis); chleb z kminkiem; razowe, ciemne kwasy chlebowe (gira); mocne, ziołowe nalewki (np. Suktinis (50 vol), Sventine, Trejos devynerios), miód pitny (Midus); no i oczywiście wiele gatunków piwa (alus). A ile oni tego nie robia... Piwo jasne (lado, 4-5 vol), slabe jak na ich warunki; piwo klasyczne (pils, 6-7 vol); piwa ciemne i cała masa piw mocnych (od 8 do nawet 15 vol alc!!!) I bądź tu mądry. My polecamy marki: Svyturys, Kalnapilis, Teisybes, Utenos, Tauras i Vilko (mocne i Jurkowi smakowalo ;)

Ale co tam - picie, jedzenie...
W samej, najbliższej okolicy Druskiennik można znaleźć kilka ciekawych, wartych zobaczenia miejsc. My zachęcamy do odwiedzenia:
Girios Aidas (Echo Lesne) - muzeum przyrodnicze (jest nawet wypchany niedźwiedź) i fantazyjne figurki z drewna, rodem z litewskich bajek, baśni i legend, poustawiane wśród leśnych ścieżek. Przeróżne wróżki, krasnale, kapliczki, figurki świętych, rycerze, zwierzęta, a przy drewnianym domku stary rzeźbiarz tworzący właśnie kolejną figurkę. Atrakcja dla najmłodszych.
Dolina Raigardas - rozległa w tym miejscu dolina Niemna na granicy z Białorusią, z wysokimi, stromymi brzegami i rozległymi, podmokłymi łąkami w dole. Panorama szeroka na kilka kilometrów, a wokół tylko lasy. Na obu brzegach rzeki zachowały się dwie tradycyjne, drewniane wioski - Svendubre i Gerdasiai. Pozostałe raczej przeniesiono w całości do skansenu w Rumszyszkach pod Kownem - bo tak myszkując po Zaniemeniu, drugich takich już nie znaleźliśmy.
W Raigardas jest tez przejście graniczne i droga na Grodno (Gardinas/Hrodna) - stad niezły widok pośród drzew na dolinę. Wielkiego ruchu raczej nie zauważyliśmy - głównie tiry z Polski oraz białoruscy "bisniesmieny".
Liszkow (Liskiava) - malowniczo położona nad Niemnem wioska na północ od Druskiennik (tu dopływa statek wycieczkowy). Na wysokich, morenowych wzniesieniach nad rzeką duży kościół i klasztor (jak ten na Rynku Nowego Miasta w Wawie); pilokalnia, czyli miejsce po dawnym grodzisku (a nawet zamku), z prześlicznym widokiem na przełom i zakole... nie, nie Bugu - Niemna (bo to zupełnie jak w Drohiczynie).
Jeszcze dalej na pn-wsch, wzdłuż Niemna, w drodze do Wilna, kolejna malownicza miejscowość, kolejne, stare grodzisko nad rzeka; i kolejna, wspaniała panorama za dolinę rzeki. To miejscowość Merecz (Merkine), a wokoło Dżukijski Park Narodowy.

Na koniec jeszcze tylko krotki opis miejsca, które niewątpliwie warto odwiedzić będąc w okolicach Druskiennik. GRUTO PARKAS - muzeum-skansen sowieckiego komunizmu na Litwie. Miejsce-dziwoląg, miejsce-kuriozum, miejsce ciekawe... Nad jeziorem Grutas, w brzozowo-sosnowym, podmokłym lesie, przedsiębiorczy miejscowy biznesmen (producent przetworów z grzybów i owoców lasu) założył skansen, w którym zgromadził dziesiątki komunistycznych pomników, popiersi, monumentów, obrazów i innych pamiątek tego okresu z terenu całej Litwy. Są wielkie Leniny (z placów Wilna i Kowna), Staliny, jest Marks i Dzierżyński, są w końcu liczni litewscy komuniści. Wszystkie postumenty i rzeźby ustawione są na wielkim obszarze w lesie, pomiędzy nimi ułożono drewniane kładki jak w Poleskim PN. Są muzea w drewnianych, syberyjskich świetlicach (biblioteka, sale obrad, gabinety politruków), jest bydlęcy, syberyjski wagon, jest armata, są wieżyczki strażnicze, a to wszystko ogrodzone "gustownym" drutem kolczastym. Tak to oto w tym miejscu, historia zatoczyła koło i pomniki ojców i bohaterów komunizmu znalazły się w syberyjskim łagrze. Kontrowersyjne to jest, ale ciekawe i pouczające - czysta sztuka socrealizmu. W momencie jego tworzenia (2000-2002) Park w Grutas budził olbrzymie kontrowersje wśród Litwinow (tych w kraju i tych za granicą - czemu zresztą trudno się dziwić). Zajmował się nim nawet parlament i rząd. W końcu jednak powstał, przyciąga setki turystów (same wycieczki z zagranicy), przynosi właścicielowi i pomysłodawcy niezłą kasę (nietanie bilety, przemysł pamiątkarski w stylu epoki (koszulki, kufle, stakancziki, znaczki, karty, etc) - wszystko z komunistycznymi emblematami i napisami. Jest restaurant z tematycznymi daniami i nazwami "Uśmiech Stalina"; jest mini zoo; jest w końcu duży plac zabaw dla maluchów. Prawdziwy "Socrealland]"!!!

Generalnie, litewska prowincja przypadła nam do gustu. Mamy już pomysł na następne miejsca do odwiedzenia na Zaniemeniu. Może otworzą nowe przejścia graniczne? W końcu w 2007 granica i tak zniknie. Na Zaniemenie wybierzemy się więc znowu już w przyszłym roku.

Ania i Piotrek

"Zmruż oczy", czyli historia pewnego zdjęcia

Pełele, gdzieś daleko na północy pod litewską granicą

Pogodne, letnie popołudnie. Słońce powoli chyli się ku zachodowi. świat przybiera ciepłe, brzoskwiniowe barwy. Okolica pagórkowata, przestrzeń, gdzieniegdzie malutkie zagajniczki i ginąca w oddali gruntowa droga. Na najwyższym wzniesieniu, stare, podniszczone, oblepione różowym, glinianym tynkiem zabudowania dawnego PGR-u. Na podwórzu chaszcze, pokrzywy, rozwalona studnia, zardzewiałe maszyny, porozrzucane narzędzia, bałagan. Przy drodze przycupnęła mała, drewniana chatka, na przydrożnym słupie bocianie gniazdo... Ciepło, cisza, spokój, sennie...

Nagle, bocian podrywa się z gniazda i zaczyna szeroko kołować nad łąką. Na zapylonej, wiejskiej drodze podrywa się biały tuman kurzu i szybko przesuwa w kierunku budynków. Opada na środku podwórza. Zaniepokojeni, ale zaciekawieni mieszkańcy okolicznych popegeerowskich zabudowań, nieśpiesznie podążają pod górkę, aby z bliska przyjrzeć się niecodziennemu, tu i o tej porze dnia zjawisku.
Na placu zaparkował ładny, osobowy samochód na obcych, miastowych rejestracjach. Cichnie głośna muzyka, otwierają się drzwi i oczom zaskoczonych i nieco już zmęczonych, kończącym się właśnie dniem miejscowych, ukazują się niezwykli goście. Elegancka kobieta, w długiej, niebieskiej spódnicy i modnej, białej bluzeczce. Uważnie i z rozwagą, w eleganckich pantoflach stawia kroki po zakurzonym i zaśmieconym podwórku. Niepewnie rozgląda się wokół. Mruży oczy i zakłada ciemne, przeciwsłoneczne okulary.
Modnie, na sportowo ubrany mężczyzna, z Canonem zawieszonym na szyi, już zdążył zapuścić się pomiędzy rozpadające się budynki i stare sprzęty. Właściwie nie odrywa aparatu od oka - słońce, cień, plan, migawka szaleje [klik, klik, klik...] Dwoje małych dzieci z wyraźnym znudzeniem ogląda rozpadający się kurnik i stodołę. Psina - tutejszy strażnik dobytku - ujada z pasją zza ogrodzenia. Popołudnie przestaje być senne.

- O Jezu, filmowce przyjechali - jęknął Pan Kazimierz - znowu pewnie będą coś kręcić...
- A filmu to do tej pory my nie widzieli !!! - już z daleka krzyczy w kierunku przybyłych - Mieli nam powiedzieć jak bedzie w kinie lub telewizorze. I nic, cisza. A my czekali i czekamy dalej...
lipiec 2004

Pan Kazimierz jest lekko naburmuszony, ale w duchu cieszy się z ponownego przyjazdu ludzi filmu - światowców w końcu, bo z samej Warszawy.
Pan Staszek z żoną to nawet się cieszą:
- Znowu przypomnieli tam sobie o nas, i o naszych małych, dalekich Pełelach. Pewnie będą kręcić drugą cześć...

- Dzień dobry - miło zagaduje przyjezdna - ciepło tu u Was. I pięknie, jak na filmie.
- Eeee tam, zaroslo wszystko, zapadło się, zakurzyło... - Pan Kazimierz nie może wyjść ze zdziwienia - tylko kapusta Pani, ruiny i błoto jak popada to takie, że tym autem, to Wy by tu nie dojechali.
- ślicznie jest tutaj, pusto, bociany kołują... - w zadumie dodaje przyjezdna i zdejmuje ciemne okulary.
- Super - jest wspaniałe, cudowne światło - krzyczy z daleka mężczyzna z aparatem - Takie ciepłe jak na filmie. Jest jak trzeba, głębokie i matowe
- Nooo, troszkę oślepia...
- Zmruż oczy...

Kobieta opiera się o brzoskwiniową ścianę [klik!]