Salut!!!

Tym razem w przeciwieństwie do zeszłego roku do Rumunii wybrałem się z żoną i na znacznie dłużej. Zaczęliśmy naszą podróż siłą rzeczy w Warszawie, gdzie interregio elektryczne całkiem przyzwoicie przyjechało do Krakowa a my spotkaliśmy w pociągu kolegę, który udawał się na warsztaty flamenco w góry.

W Krakowie złapawszy orangeways do Budapesztu okazało się, że obsługa jest tym razem 100% męska więc kawkę roznosili tylko jedną a nie dwie w ciągu podróży. Do tego polskie służby graniczne przetrzymały nas na granicy PL-SK (wzmożona kontrola pozaunijnych) na tyle, że następny postój odbył się dopiero w Budapeszcie. I tu niespodzianka, autokary do Klużu nie mają już napisane Kolosvar tylko Gyorgi cośtam i trza wykazać czujność. Trochę spadła jakość usług orangeways ale cena nadal atrakcyjna.

Nad ranem dnia następnego dotarliśmy do Klużu, tania taksóweczka i spaaaać.... Ale ciekawość świata przeważyła i już niebawem ruszamy w miasto. Gorąco - ale przyjemnie, bo świeżo po deszczu. Kluż podobnie jak w zeszłym roku - klimatyczny i przyjazny. Posiedzieliśmy u kumpeli kilka dni po czym zabraliśmy się wszyscy pospołu do Alba Iulia - na koncert metalowy. Dordeduh grało w tamtejszej twierdzy plenerowy gig w ramach "Dark Boombastic Event". Samo trafienie na koncert nie takie proste - twierdza wielka a strzałek czy plakatów jak na lekarstwo. Niemniej dotarłem (żona wybrała spacer po mieście) i jestem z koncertu zadowolony. Potem ruszamy jeszcze na miasto, spotykając wiele całkiem do rzeczy picipłanek. Hotel Imperatul w AI w stulu Cześka ale standard całkiem nie najgorszy. Gorzej, że autobus do Bukaresztu na 10:52 plecat o 10:30 i pozostało nam CFR 9 godzin via Craiova. Czekamy zatem wymaganą godzinkę na pociąg a ja wchodzę w sympatyczną dyskusję moim łamanym rumuńskim z dzieciakiem cygańskim - on woli Nicoletę Gute, ale za to ładnie zaśpiewał kilka piosenek za co zainkasował wychowawczo 1 leu. Ale warto było czekać na pociąg, bo spotkaliśmy w naszym wagonie przemiłych ludzi (w tym fanów Denisy z którymi się natychmiast skumałem), a po drugie pociąg, w przeciwieństwie do busów, staje na Bucuresti Nord 300 metrów od naszego hotelu, a bus zupełnie gdzieś indziej... Wita nas niesamowity gorąc, mimo, że już ciemna noc. Znajdujemy hotel, prysznic, spaaaać.... Dało też nam to do myślenia w kwestii transportu i przeprosiliśmy się na chwilę z pociągami, łącznie z tymi persoane.

Rano w miasto. Plątanina kabli, szklane domy między ruderami, sporo bezdomnych, cygańskie dzieci - ale klimat jest. Parki dają trochę cienia, więc czacha nie dymi. Park etnograficzny - bardzo zacny, warto posiedzieć trochę w zabytkowych chatach bo w nich naturalna klima lepsza od hotelowej. Ja uparłem się, żeby zobaczyć Moara Lu'Bucur - zanim tam dotarliśmy przeszliśmy na piechotkę cały sektor 2, dobrze, że nieczynne fabryki miały całkiem jeszcze grube mury, bo te psy to jakaś zmora. Na początku zbulwersowałem się jak Cygan rzucał w bezpańskiego psa kamieniem - ale po kilku godzinach doskonale go rozumiałem. Południe to zupełnie inny kraj niż północ... Karczma wspaniała - i niedrogo, tu Denisa nagrywała teledyski, ochrona obiektu początkowo nieufna szybko akceptuje nas, zwłaszcza, że spotykamy kolegę z kapeli Mahala Rai Banda, który zaprasza nas na koncert, który właśnie zagra tu, na miejscu. Bardzo zacne połączenie manele i Bucharest tango... Wracamy przez Pantelimon, podobno jedną z najbardziej kilerskich dzielnic Bukaresztu, na piechotę. Jest moc!!! I tu też obalamy mit picipłankowości Bukaresztu - w Alba Iulia było ich więcej, ale i tak te z Sibiu rządzą !!!

Nazajutrz parki dają trochę cienia, toteż niespiesznym krokiem suniemy w te i nazad alejkami między drzewami. Jest tu swoisty luz - nikt się do niczego nie spieszy - a wieczorkiem inny kolega z Mahali, wokalista, zaprosił nas na imprezę do sektora 5, przez co mieliśmy okazję być na prawdziwej cygańskiej zabawie. Tego dnia zaliczyłem też jedną z największych niespodzianek tego wyjazdu - spotkanie z Denisą!

Nazajutrz osobowym udaliśmy się do Busteni. Gdyby nie ciężkie plecaki to prawdopodobnie szybciej byłoby rowerem, ale cena czyni cuda Lokalna policja w Busteni pomogła nam znaleźć nasz pensjonat Mariana. Podejście pod niego - kilerskie ale standard miodzio!!! Zostaliśmy tu aż 8 dni zmieniając plan pobytu ze względu na słabe połączenia autobusowe i wlekące się pociągi. Apuseni następną razą, tymczasem w Busteni masa górskich atrakcji, Sfinxul i tak dalej, telecabina, masa śmieci na głównych traktach deptakowych i prawie dzika przyroda tam, gdzie nie ma zasięgu telecabiny. Owieczki, pasterze, dużo ciekawych skałek, piękne plenery, trochę malin... I przymusowe zejście do Sinai bo szlak się schował i trza było zastosować plan B. Sinaia to zupełnie inna bajka niż Busteni, to taki lekko snobowy kurorcik dla Amerykanów. Powrót z Sinai z przygodami - niby dwie stacje (jedna przyspieszona) ale pociąg z Bukaresztu... nie zmieścił się na stacji i przód z tyłem wystawały poza. Jak w dowcipie o Wąchocku. Pytam kolejarza co za debil tak ustawił pociąg, żeby kuszetki były w środku - dowiedziałem się że jakiś dureń na dyspozytorni w Bukareszcie. Nici-o problema, o seara buna!

Jeden dzień w Brasov. 37 kilometrów w ponad 1,5 godziny - ot magia C.F.R. Ku...cy prawie dostałem w Predealu, jak staliśmy bez sensu ponad 20 minut a kolejarze spokojnie ćmili szlugi. Niesamowite miasto! Po lotnisku gdzie nasi piloci lądowali Łosiami uciekając z palącej się Polski nie został nawet ślad, nie ma też już słynnej fabryki IAR - są natomiast mury obronne, przepiękna staróweczka i wiele klimatycznych bocznych uliczek, aż żal, że mieliśmy na Brasov tylko jeden dzień. Za to spotkanie z redakcją Expresul, czołowej lokalnej gazety - niezapomniane! Będzie wywiad z nami.

Sibiu. Dojazd nawet nie najgorszy, accelerate. Postój w Brasov dłuższy. Dworzec - trochę mniejszy niż się spodziewałem, maneliści na nim lekko zdziwieni moją koszulką - ale reakcje pozytywne. Spotykamy Polaków na rowerach - z Poznania i Krakowa, wspólnymi siłami dogadujemy się z panią w kasie co do biletów dalej. Okazuje się, że nie ma co patrzeć na tablicę z rozkładami - pani w kasie to potęga i wie znacznie więcej niż coś tam jest gdzieś napisane. Dzięki temu wiemy, że gdziekolwiek w świat z Sibiu - to przez postindustrialne Copsa Mica.

Starówka w Sibiu ponownie mnie urzekła, pozastarówkowe klimaty też. Pan w budzie z kasetami w magazine Dumbrava miał jeszcze kasety i to śmiesznie tanie, podsunął mi pewien pomysł na tańsze uzupełnianie kolekcji w ten sposób W hotelu mieli na kablu oprócz standardowych programów także Mynele TV, Taraf TV, Favorit TV i Etno TV (dotychczas było z tym różnie - w Busteni ok, w Bukareszcie i Alba Iulia niestety) przez co wchłanialiśmy wieczorami potężną dawkę muzica populara.

Powrót do Klużu - i dłuuuuugie wędrówki po mieście, także wieczorne. I tanie bary, np. Student Pop w okolicy akademikowej - dawny pub Elita, ale wciąż rockowy. Pensjonacik Boema - znakomity, relatywnie niedrogi i do tego przepiękny rudy kot w sąsiedztwie. Czemu ten czas na urlopie tak szybko przeleciał ????

Powrót 100% autobusowy - na granicy znów nasi pogranicznicy dają popis trzepiąc nieunijnych przez co nie zdążamy kupić biletu na TLK do W-wy, zresztą może i dobrze, bo narzekam na to rumuńskie CFR a nasze PKP niewiele lepsze - PKS akceptuje kartę płatniczą i oferuje tańszy bilet, więc nie zastanawiając się długo tak też wracamy do Warszawy. Zmęczeni - ale szczęśliwi.

Fotki na moim profilu na fejsie w albumie Romania 2011 i za czas jakiś na pokazie w Jaremie.

Wielkie dzięki dla Ruxandry, Luciany, Rady z Rafałem i Nicusora za wsparcie na miejscu !!!