Ubiegłoroczna majówka na Węgrzech była świetnym pomysłem. Na tyle dobrym, że postanowiliśmy go powtórzyć. Skoncentrowaliśmy się ponownie na północno-wschodniej części kraju, odwiedzając głównie te miejsca, które pominęliśmy rok temu.
Podobnie jak rok temu wyjechaliśmy z opóźnieniem, co spowodowało, dojechaliśmy jedynie do Bańskiej Bystrzycy, gdzie udaliśmy się na znany nam z drogi do Chorwacji kemping. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w miejscu, gdzie rozbiliśmy się rok temu, ciągle leżał śnieg....

Po jedynym naszym noclegu w domku ruszyliśmy na południe. Z dwóch zamków, położonych na bazaltowych skałach prawie na samej granicy ze Słowacją, wybraliśmy ten w Salgobanja. Z imponującej budowli roztaczał się piękny widok m.in. na drugi z zamków - położony na samej granicy Somoska.
Podbudowani atrakcyjnością geologicznych ciekawostek północnych Węgier udaliśmy się do Ipolytarnóc, gdzie znajduje się rezerwat ze spetryfikowanymi drzewami. Zwiedzanie z przewodnikiem oraz film w 3D prezentujący wydarzenia sprzed milionów lat były bardzo ciekawe, ale zajęły nam dość dużo czasu. Do Hollókő dotarliśmy już po 17, kiedy ekspozycje w chałupach skansenu oraz wnętrze położonego na wzgórzu zamku były już zamknięte. Ale może właśnie brak turystów spowodował, że Hollókő zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Bez wątpienia jest to miejsce, w które trzeba będzie wrócić.

Kolejnym punktem naszej podróży były góry Mátra z najwyższym szczytem Węgier Kékesteto, wzniesionym na wysokość 1014 m n.p.m. Był to zarazem pierwszy najwyższy szczyt państwa, na jaki udało nam się wjechać samochodem. Na górze znajduje się wieża widokowa z tarasem, na który wjeżdża się windą. Więcej energii wymagał od nas spacer Doliną Ilony do niewielkiego wodospadu. Pobliski zamek w Siroku był remontowany i niedostępny, ale rozległa panorama rekompensowała nam trudy podejścia.

Kolejnego dnia udaliśmy się w samochodową podróż na wschód, zwiedzając malownicze miasteczka. W Gyöngyös największe wrażenie na dzieciach zrobił kompletny szkielet mamuta w miejskim muzeum. Nam, dorosłym bardziej podobał się Mezőkövesd, kulturalna stolica ludu Matyó. Słynie on z wyjątkowo barwnych strojów ludowych i kultury haftu. Według legendy, porwanego przez diabła (w innej wersji tureckiego sułtana) ukochanego wyratować chciała od niechybnej śmierci młoda dziewczyna. Diabeł (sułtan) zażądał za jego uwolnienie naręcza kwiatów. A że był to środek zimy, dziewczyna przez całą noc wyhaftowała pęk kwiatów, ratując życie chłopcu. Część miasta jest żywym skansenem i choć nie spotkaliśmy tu osób ubranych w ludowe stroje, tradycje są utrzymywane w lokalne święta. Tu także będziemy chcieli wrócić.

Tymczasem dotarliśmy nad Jezioro Cisa (Tisza). W rzeczywistości jest to grupa płytkich jezior, położonych na dawnych bagniskach, które na skutek działalności człowieka stały się znanym terenem rekreacyjnym, a także ostoją ptactwa. Jednak naszym prawdziwym celem była puszta - węgierski step, z powstałym na jego terenie parkiem narodowym Hortobágy. Rzadko miejsca turystyczne i wcale nie delikatnie ocierające się o Cepeliadę robią na nas takie wrażenie. Główną atrakcją przejażdżki bryczką był pokaz, zwany pusztańską piątką (puszta ötös). Csikósi, czyli tutejszy pastuchowie, popisują się przed turystami jazdą stojąc na grzbiecie dwóch koni, przy jednoczesnym powożeniu zaprzęgiem trzech innych. Ponadto, podczas takiej wycieczki można się zapoznać z różnorodnością bydła wypasanego na puszcie. Prawdziwa atrakcja dla dzieci oraz fotografów. Zwiedzanie zakończyliśmy wieczornym spacerem po Debreczynie, gdzie o godz. 19.30 temperatura spadła już do 27 stopni. Ale to nie był koniec dnia! Późnym wieczorem wróciliśmy do Lillafüred, a godzinę po nas na kemping dojechali Maronowscy z Maćkiem Kotowskim!

Kolejnego dnia zwiedzaliśmy razem największe atrakcje Lillafüred, popularnego kurortu położonego w Górach Bukowych. Była to najpierw niewielka jaskinia Anny, a potem wysoki na 20 m sztuczny wodospad (największy na Węgrzech), powstały przy Palotaszálló, eklektycznym pałacu z 1921 r. Ten wyjątkowo wypoczynkowy dzień kontynuowaliśmy w kąpielisku Tapolca, słynnych na całym świecie termach położonych w grotach. Dzień zakończyliśmy spacerem po Miszkolcu. Ognisko nie odbyło się z powodu burzy, choć Maciek do późnej nocy w namiocie wyśpiewywał serenady do błyskawic.

Spóźniona wiosna i nocna burza skłoniły nas, aby następnego dnia wrócić do odwiedzonego w ubiegłym roku wodospadu Szalajki. O ile rok temu wodospad był wyschnięty, w tym roku Welon (Fátyol-vízesés) rozwinął się przed nami w pełnej okazałości. Kulminacją dnia było wieczorne ognisko Jaremy, które odbyło się na polu namiotowym w Sarospatak, gdzie czekali już na nas Sylwia i Marek Kulczykowie z chłopakami. Pomimo inwazji komarów śpiewy przy ognisku trwały do późnej nocy.

Ostatni dzień na Węgrzech to ciąg dalszy intensywnego zwiedzania. Najpierw zwiedziliśmy miasto Sarospatak wraz z zamkiem, po którym oprowadzała nieco znudzona przewodniczka, opowiadając nam o historii obiektu w śpiewnym, lecz całkowicie dla nas niezrozumiałym języku węgierskim. Po krótkim spacerze w Tokaju pojechaliśmy do najbardziej niesamowitego z dotychczas zwiedzonych przez nas zamków na Węgrzech. Wzniesiony na kolejnej bazaltowej skale zamek Boldogkőváralja w górach Zempleni został zbudowany w XIII w. na rozkaz króla Beli IV po inwazji Mongołów. Na obiad pojechaliśmy do Sátoraljaújhely, gdzie uzbrojona w 2 latarki ekipa w składzie Alicja, Zosia, Agusia, Malwinka, Jurek i Artur dokonali wieczornej eksploracji wzgórza zamkowego nad miastem. Na ostatni już nocleg na trasie pojechaliśmy na przesympatyczny kemping w miejscowości Bózsva.

Rano ostatnie pakowanie namiotów i ruszamy do zamku Füzér, położonego, jakżeby inaczej, na wulkanicznej skale. A potem jeszcze spacer po Koszycach, Preszowie, krótki przystanek pod cerkwią w Ladmirovej i już jesteśmy w Polsce. Na trasie jeszcze raz spotkaliśmy się z Jurkami, z którymi pożegnaliśmy się w Koszycach, by po wspólnych kilkudziesięciu kilometrach jazdy skutecznie zgubić się przy ostatnim rondzie w Radomiu .
Jeszcze zanim opuściliśmy Węgry wiedzieliśmy, że jest to kraj, do którego chętnie będziemy wracać. Oby jak najszybciej.

Pozdrawiamy,
Malwina i Artur z dzieciakami

--------------

Cześć wszystkim,

melduję, że ognisko Jaremowe w kraju Madziarów się odbyło i miało miejsce w noc z piątku na sobotę na potwornie zakomarzonym kempingu w Sarospatak. Dojechały trzy silne ekipy, w kolejności wg docierania na miejsce: Kulczyki, Flaczyńscy i Maronowscy+Maciek, więc było nas rzeczywiście aż 14 osób. Ponadto były jeszcze dwa wieczory przy świecach w skromniejszym, 10-osobowym gronie i dużo wspólnego zwiedzania zamków oraz ładnych miast lub miasteczek, łażenia po górskich ścieżkach, biesiadowania przy zupie gulaszowej, no i oczywiście kąpiele w jaskiniowych basenach w Tapolcy.
Nasza majówka trwała 9 dni, od soboty 27 kwietnia do wczorajszej niedzieli i w tym czasie odwiedziliśmy: okolice miasta Salgotarjan przy granicy węgiersko-słowackiej (zamek Salgo, rezerwat skamieniałości Ipolytarnoc, wioseczka jak malowanie Holloko), góry Matra i miasteczko Gyongyos, słynące z najpiękniejszych strojów ludowych Mezokovesd, park narodowy Hortobagy, Debreczyn, Góry Bukowe z Miszkolcem, okolice Tokaju i wzgórza Zempleni, a na koniec jeszcze Koszyce i Preszów. Do domu dotarliśmy o pierwszej w nocy. Węgry są świetnym celem na przedłużoną majówkę, bo jest już cieplutko, wiosna w pełni, na południu temperatury są już całkiem jak latem, a atrakcji do zwiedzania i fajnych kempingów z miejscami na ognisko nie brakuje. No i nie ma tłumów, bo Węgrzy świętują tylko 1 maja, a długoweekendowi Polacy siedzą głównie w winiarniach i basenach. Na pewno jeszcze tam wrócimy :)
Pozdrawiam
Malwina

--------------

Cześć!
Tak, potwierdzam. Na Węgrzech prawdziwa wiosna, temperatury powyżej 20 stopni, a słonko przyświeca codziennie. Mlecze w fazie dmuchawców, liście w kolorze jasnozielonym, ale urosły już do docelowego rozmiaru.
Oprócz ogniska z komarami, które trwało do 3 w nocy dzięki posiadaniu środków antykomarowych, dwa pozostałe wieczory przy świecach też były znakomite. 
Wieczór 2 maja w górach Bukk zaczęliśmy wspólnymi śpiewami przy gitarze, potem zaczęło grzmieć, a jak Maciek zaśpiewał "zachmurzyła się Bukowina" to trzeba było uciekać do namiotów przed strugami ulewnego deszczu. Mimo wszystko śpiewy przy gitarze trwały w namiocie, przy grzmotach burzy - fantastyczna sprawa.  
Natomiast ostatni wieczór - 4 maja - odbył się w tak fajnym miejscu w górach Zemplińskich - w miejscowości Bozsva - że trzeba koniecznie powrócić tam kiedyś ekipą, np. na bardzo dalekie ognisko Jaremy. 
Pozdrawiam,

Jurek

--------------

Byłem blisko Was, jechałem 26.04 i 1.05 przez Węgry i Budapeszt do/z Transylwanii. W Rumunii jeszcze cieplej, 27 C to norma dzienna. Polaków w Turdzie w jaskini solnej (mikroklimat 10 - 12 C) można było poznać po tym, że chodzili w krótkich rękawkach i "odparowywali". Jesienią w Jaremie będzie miniaturka a propos tegoż :)
Cu drag!
Vilcin
--------------

A w nie tak dalekiej Pradze od środy do soboty było 10-12 st. i mokro, ociepliło się i wypogodziło dopiero wczoraj. Lądowanie w mgle i deszczu, w jakim uczestniczyłem we wtorek wieczorem, nie jest miłym przeżyciem, zwłaszcza jeśli udaje się dopiero za drugim razem...

Marcin Kulik