Wyjazd do Puszczy Białowieskiej 
7-8 czerwca 2003

Już po ognisku w Puszczy Białowieskiej 7-8 czerwca. Dziękujemy za wszystkie podziękowania, nawał pracy utrudnił szybkie odpisanie.

A było tak:

W weekend 26-27 kwietnia wybraliśmy się do Puszczy Białowieskiej z rowerami i przy okazji wypatrzyliśmy agroturystykę w Uroczysku Dąbrowa, gdzie wydawało się, że uda się zorganizować ognisko. Spodziewaliśmy się do 20 osób, co już trochę przerażało gospodarzy, gdyż dotąd największe imprezy miały tam co najwyżej 15 osób.
3 czerwca zadzwoniliśmy późno wieczorem na kwaterę informując, że osób będzie 27. Od tej chwili gospodarze mieli kłopot ze spokojnym snem. 

W piątek dotarli pierwsi goście Yarisowcy. W sobotę dojechali kolejni, w sumie było 28 dorosłych, 7 dzieci i wielki pies Bary. My dojechaliśmy na tyle późno, że po odwiedzeniu kwatery już tylko pozostał czas na obiad w restauracji w pensjonacie Unikat w Białowieży. Jaremowska grupa była na tyle duża, że część osób nie zmieściła się na tarasie restauracji, a panie kelnerki biegały jak księgowe przy zamykaniu bilansu.
O 15 byliśmy umówieni pod DW PTTK z przewodnikiem w celu wejścia do rezerwatu ścisłego. Próbą dla wszystkich kierowców, eliminującą mięczaków, była konieczność pokonania bramy z zakazem wjazdu i dopiskiem „Nie dotyczy pojazdów BPN”. Próbę wszyscy przeszli pozytywnie.
Pani przewodnik tak dużo opowiadała przez 4 godziny, że nie sposób tego spamiętać. W rezerwacie ścisłym widzieliśmy:
a) wygrzewającego się w słonku zaskrońca, 
b) wiele pomnikowych drzew, często już obumarłych
Wykończeni wielokilometrowym spacerem z radością wsiedliśmy do samochodów. Grupa Zbyszkowców i Poldolota przejechała się do zabytkowej stacji kolejowej Białowieża Towarowa, gdzie drewniany piękny budynek stacyjny, w tej chwili nie użytkowany, stoi obok zarastającgo młodym lasem rdzewiejącego toru. Miejsce warte odwiedzenia. Następnie podjechaliśmy do OEL Jagiellońskie, to dwór z 1924 roku, dawna siedziba nadleśnictwa w środku lasu. Jest tu teraz muzeum-wystawa, wstęp wolny i można się dowiedzieć co nieco o puszczy białowieskiej. Od OEL Jagiellońskie udaliśmy się leśnym trybem na południe, aby dojechać do asfaltu w miejscu, gdzie przekracza on Białoruską granicę. Czekał tu na nas radosny WOPista, który nas spisał i opowiedział jak wygląda granica, a nawet pozwolił wyjrzeć za szlaban.

O 21.00 dotarliśmy na kwaterę. Czas było rozpocząć ognisko. Tu wydarzyła się największa wpadka wyjazdu. Ognisko było ustawione przez gospodarza, a my oceniliśmy, że jest za dużo drewna na start, więc częściowo rozebraliśmy je. Okazało się, że we wnętrzu była misterna konstrukcja, mająca dać efekt słupa ognia, a nasze działanie naruszyło ją. Gospodarz był niepocieszony. Ognisko po niecałej pół godzinie wywaliło się, a miało stać trochę dłużej.

Po zjedzeniu kiełbasek zaczęły się śpiewy, przy akompaniamencie trio gitarowego. Efekt był doskonały. To jedno z najfajniejszych ognisk w naszej pamięci. Nieprzerwane śpiewy trwały do świtu, gdy około 3 rano żaby z ptakami przejęły rolę najgłośniejszych w okolicy. Nad łąkami rozciągały się mgły. W międzyczasie ekipa karimatkowa musiała wejść po drabinie na poddasze. A po ognisku nie było to łatwe.

Ranek zaczął się od bzyczenia komarów, jednak najwcześniej wstali namiotowcy, bo im przygrzało słońce i zrobiło efekt cieplarniany. Już o 10.00 w zasadzie było po śniadanku. Wszyscy pędzili w las, zwiedzać dzikie puszczańskie ostępy.

Gospodarze o poranku byli zachwyceni naszą grupą. Nie klną, nic nie zdemolowali, wszyscy niepalący. Aż dziw bierze, że się tacy ludzie na tym świecie uchowali. Trio gitarowe zaś tej nocy zawojowało serca braci białowieskiej. Toć to lepsi muzycy od Ich Troje! Jarema na Eurowizję! 

My za to nie mogliśmy się nadziwić, że o 12.00 już wszyscy w las podążyli. Nawet największe śpiochy.

Odwiedziliśmy więc cerkiew w Białowieży (była zamknięta), rezerwat pokazowy żubrów (wypatrywaliśmy żubrów przez płot, nic nie widzieliśmy), Uroczysko Stara Białowieża (krótki spacer wśród dębów) i napotkaliśmy na drodze leśnej Piegatowców zdążających na referendum i Redfordowców, aby w końcu dotrzeć do zatłoczonej samochodami jaremowiczów polany leśnej przy szlaku na Carską Tropinę. Tu napotkaliśmy śpiącą w samochodzie Agnieszkę (ach te nieprzespane noce). Potem gdy wędrowaliśmy w kierunku borów Obrębu Ochronnego Hwoźna, z lasu nagle wyszła grupa Zbyszkowców i Adamowców, po krzalowaniu od wieży na Tropinie. Dalej wspólnie zawędrowaliśmy do wiaty, skąd Adamowcy wrócili do samochodu, zaś my i Zbyszkowcy powędrowaliśmy borami w kierunku rezerwatu Wilczy Szlak, oglądając po drodze obłędnie wielki dąb w środku gęstego lasu i dochodząc bez szlaku do rozlewisk rzeki Hwoźnej i długiego pagórka wzdłuż jej dolinki. W przewodniku Polska Egzotyczna opisano to miejsce tak:
„Jest to prawdziwe królestwo potężnych, puszczańskich dębów. Zajmują one sam grzbiet wzniesienia – jak przystało na drzewa królewskie. Niżej na zboczach rosną gonne świerki, graby, lipy, a na dole nad Hwoźną olchy. Dęby są potężne, grube i bardzo wysokie o słoniowatej, spękanej korze. Niektóre z nich mają po kilka metrów obwodu....Obok zdrowych, strzelistych dębowych olbrzymów leżą potężne, na wpół spróchniałe kłody lub obłamane suche konary, tworzące wokół pni istne rumowiska. To dzikie i pierwotne uroczysko robi olbrzymie wrażenie i niczym monumentalna świątynia zmusza do zachwytu, skupienia, kontemplacji.”
W kontemplacji przeszkadzały nam komary.
Powróciliśmy do Poldolota, pożegnaliśmy Zbyszkowców, zatrzymaliśmy się na chwilę w Narewce przy początku ścieżki „Pod Dębami”, zajechaliśmy do Wołodii w Hajnówce, lecz nic nie jedliśmy. Obiadokolację zjedliśmy w Dziadkowicach w przydrożnym barze, jednocześnie świętując wraz z lokalną gawiedzią piwną przed telewizorem zwycięstwo zwolenników UE.
Przed 24.00 wszyscy byliśmy już w domku.

Rewelacyjnie jest znać tylu wspaniałych ludzi, dzięki którym można z radością organizować takie imprezy. Dziękujemy wszystkim. My chcemy jeszcze! Tylko kiedy i gdzie teraz?

Pozdrawiamy,
Iwona i Jurek

 

Cześć,
Pierwszy raz w Białowieży. Bardzo fajny wyjazd, świetna zabawa, bardzo dobre miejsce pod względem położenia. Kwatera, którą będzie można jeszcze kiedyś wykorzystać, choć mam nadzieję, że gospodarze nie zaproszą oprócz nas kilkudziesięciu tysięcy komarów. Nocleg pod namiotem był lepszym rozwiązaniem od stryszku, gdzie komary buszowały, a wejście po drabinie było trudne nie tylko dla kobiety w ciąży i dwuletniego szkraba, nawet jeśli radzili sobie nadzwyczaj nieźle. Po kilku próbach opanowałem też technikę schodzenia z małym na ręku.
Sama puszcza nie była tak dzika i niedostępna jak sobie wyobrażałem. Zawiódł nieco rezerwat ścisły, może dlatego, że średnia prędkość wędrowania była zdecydowanie zbyt człapająca - 9 km w 4 godziny to tempo odpowiednie dla Piotrusia na nogach - gdyby nie to, że nudno się idzie cały czas w jedną stronę (dzięki Maćku i Piotrze!!!). Drzewa były jednak rzeczywiście wspaniałe i zdecydowanie warto było udać się na wycieczkę z przewodnikiem, nawet jeśli przez kilka następnych razy w Białowieży na nią się nie zdecyduję.
Sama Białowieża (miasteczko) wydała mi się mało interesująca. Ciekawa cerkiew, ładny ikonostas - szkoda tylko, że wewnątrz nie można fotografować. Pop proboszcz wymaga specjalnego zezwolenia rzecznika prasowego Kościoła Prawosławnego argumentując, iż kiedyś zdjęcia z wnętrza cerkwi były wykorzystane w celu ośmieszenia Kościoła Prawosławnego i pokazane w telewizji (chyba w Wiadomościach, ale pop był nierozmowny i mało przystępny - było też niestety sporo Jaremowiczów).
Po krótkiej wizycie w cerkwi pojechaliśmy na spacerek do puszczy. Spacer nie był szczególnie atrakcyjny. Krajobrazy były zbliżone do kampinoskich. Ale od KPN Białowieski różni się jednak bardzo. Podczas naszej wędrówki spotkaliśmy tylko innych Jaremowiczów, widzieliśmy też zaparkowane tylko jaremowe samochody (za to ile!). I najważniejsze! Pierwszy raz na jaremowym wyjeździe widzieliśmy dziką zwierzynę, która nie była sarenką i zającem. Były to dziki, a dokładniej rodzinka - mama z warchlakami. Najpierw zobaczyliśmy ruszające się krzaki i małe dziczki w odległości 20-30 m od nas. Potem usłyszeliśmy groźne warknięcie oraz ruch większego zwierza. Nie ryzykując spotkania ze zdenerwowaną mamusią spokojnym krokiem ruszyliśmy w swoją stronę. Mamusia pozbierała zwoje zwierzaki i również udała się w swoją stronę. Drzewa były strzeliste i posłuchanie rady śpiewanej przez Piotra Fronczewskiego przez mamę z dzieckiem w brzuchu i tatę z dzieckiem na plecach byłoby mocno utrudnione.
Szlak przez Carską Tropinę ma minus w postaci jego zakończenia na drodze kilka kilometrów od samochodu. Ja i Arek (spotkanie na wieży a potem na krzyżówce szlaku z niebieskim) skróciliśmy sobie drogę idąc torami kolejki wąskotorowej prosto do samochodów, gdzie jeszcze spotkaliśmy się z ekipą samochodową Słowików i Adama oraz zobaczyliśmy pojazd Zbyszkowy i Poldolota.
Wracając przez Narewkę udaliśmy się do Hajnówki do restauracji Leśny Dworek, gdzie Piegaci i Bonikowscy polecili nam sprawdzone przez się znakomite dania kuchni białoruskiej. Potem już tylko tankowanie w Czeremsze i przystanki w Grabarce i Drohiczynie. 
Grabarka się mocno zmieniła w ciągu ostatnich 4 lat. Przede wszystkich z każdej strony można dojechać po asfalcie! Po kocich łbach z Mielnika pozostał tylko ok. 100-metrowy fragment. Sama świątynia jest obecnie okrążona kamiennym murem, a na Górę prowadzą kamienne schody. Krzyży jest jeszcze więcej. W świątyni było odprawiane nabożeństwo z udziałem kilku osób. Zapach, śpiewy... Drohiczyn nie zmienił się za to wcale. Widok z Góry Zamkowej jest piękny, klasztor też, kościół przy rynku  ma obdrapaną elewację. Widać, remont wykonywany z okazji wizyty Papieża zrobiony był po partacku. Luźną drogą przez Sokołów, Węgrów i Liw dojechaliśmy do drogi nr 2 na wysokości Kałuszyna. Było jeszcze luźno. Tłoczno zrobiło się dopiero w Mińsku, a od Konika jechało się w rządku, ale ok. 80 km/h. Na drugie światło skręt w Trasę Łazienkowską, tyle samo w Fieldorfa, na trzecie, a może nawet czwarte światło wjazd na Trasę Siekierkowską. Ok. 22.15 pożegnaliśmy Piotra, ok. 22.45 byliśmy w domku.
Dziękujemy Iwonce i Jurkowi za wypatrzenie świetnej kwaterki i zorganizowanie wyjazdu, a wszystkim dziękujemy za wspólne wędrowanie, śpiewanie, dobre słowa - dobry czas. Jesteście wielcy!
Pozdrawiamy
Malwinka, Artur i Piotruś

 

Ale ruch w interesie. I jaki entuzjazm !!! :))
To pewnie dlatego, że jednak udało się nam wejść do tej Europy :)
A przy tym wyjazd do Białowieży był rzeczywiście bardzo sympatyczny. Jak widać 14 lat doświadczeń i tradycji nie poszło na marne ;)) Tak, tak, za rok mały jubileusz Jaremy ...

Przede wszystkim Wielkie Dzięki Iwonce i Jurkowi !!!
Oni mają nosa do wynajdowania urokliwych (nomen omen "Uroczysko Dąbrowa") miejsc oraz talent zjednywania Jaremowiczów i znajomych do wspólnego wyjazdu i zabawy.

W niedzielę pojechaliśmy (Piegaci i Bonikowscy) do wyjścia na szlak Carskiej Tropiny, ale tam nie poszliśmy. Udaliśmy się na Kosów Most i dalej Wilczy Szlak. Miejscami piękne, puszczańskie krajobrazy, nie gorsze wcale od tych z rezerwatu, torfowisko z połaciem białego puchu wełnianki, wiekowe, wysmukłe dęby, generalnie pusty szlak i chmary komarów...
Po powrocie na parking natknęliśmy się również na chmarę - tym razem Jaremowiczów, którzy w ten dzień byli drugą co do wielkości chmarą w "białowieszczańskiej puszczy" ;)

Po powrocie na kwaterę, spakowaniu, kąpieli, etc, ruszyliśmy w drogę powrotną. Marna imitacja karczmy przy Parkingu Zwierzyniec odstraszyła nas swoimi cenami i obsługą (zniecierpliwiona paniusia za ladą proponuje min: 100g zupki za 7 PLN i kiełbaskę z grilla za 12 PLN), więc pojechaliśmy szukać fajnego obiadku do Hajnówki. A tam rewelacja.
Restauracja "Leśny Dwór" nie przypomina wprawdzie ani "leśny", ani "dwór", znajduje się w samym centrum miasta, w nowoczesnym, betonowym gmachu Białoruskiego Domu Kultury, za to bardzo fajna w środku, z akwarium i eleganckimi stolikami, z miłą i atrakcyjną obsługą, a przede wszytkim bogatym wyborem nie za drogich, regionalnych dań kuchni białoruskiej. Duże i smaczne porcje kiszki ziemniaczanej, pielmeni (pierożki mięsne z czosnkiem), czarciego placka (z grzybkami) i kwasu chlebowego (zabrakło tylko "zepelinów" - kartaczy z mięsem) wprawiły nas w błogi i niechętny nastrój do powrotu. Tuż obok białoruskiej restauracji, można uraczyć się trunkami w "Pubie u Wołodzi", gdzie piwko serwują w drewnianym baraczku o wystroju socrealistyczno-proletariackim, z ozdobami i pamiątkami czasów i miejsc, które z dniem wczorajszym niechybnie już odeszły do lamusa historii (ku czi i chwały mumii Ilicza Lenina ;))
Tak więc polecamy na przyszłość pyszne obiadki w Hajnówce - a Flaczyńscy z oboma Piotrusiami na pewno to potwierdzą.

W trasę powrotną udaliśmy się już osobno ok. 16.30 i już osobno, przez Kleszczele, Siemiatycze (Mordy, Siedlce, Mińsk, Wiązowną - Bonikowscy), Drohiczyn, Sokołów, Węgrów, Stanisławów, Sulejówek, Rembertów dojechaliśmy na 20.00 wo Warszawy. Droga była prawie cały czas pusta, ale niestety ścisk zaczął się od Stanisławowa, gdzie dochodzi droga z Ostrowa Maz. Przed przejazdem kolejowym za Stanisławowem był nawet kilkukilometrowy korek.

A potem już tylko wczuwanie się entuzjazm poreferendalny z pamiątką z Białowieży, Browarem Dojlidy w dłoni ;))
Swoją drogą to z przerażeniem spostrzegłem, że pierwszy raz głosowaliśmy tak samo jak niejaki Miller. No i do czego to doszło? Ja chcę do Puszczy !!! ;))

No właśnie, za dwa tygodnie może się nadarzyć kolejna okazja do wspólnej zabawy - Piknik Folkowy w Czeremsze. I przy okazji można nadrobić zaległości z ostatniego wyjazdu ;))
Szczegóły wkrótce.

Dziękujemy Wszystkim za wspólne wycieczki, wspaniałą zabawę i ogniskowe śpiewy
(dobrze, ze można pisać, bo z opowiedzeniem własnym "głosem" byłoby już dużo gorzej)

Pozdrawiamy
Ania i Piotrek

 

Komary były rzeczywiście mocno upierdliwe, choć w moim przypadku Autan okazał się działać skutecznie, tzn. komary siadały od czasu do czasu na mnie, ale nie gryzły, z jednym wyjątkiem: odkryłem ładnych kilka bąbli na ramieniu, które było pod koszulką ;). Z tego wynika, że części ciała "ubrane" też warto spsikać :))).  A co do poddasza - rzeczywiście, drabina nie budziła większego zaufania i choć spało mi się na nim nie najgorzej, to jednak trochę bardziej stabilne wejście przydaloby się :)).


>Sama puszcza nie była tak dzika i niedostępna jak sobie
>wyobrażałem. Zawiódł nieco rezerwat ścisły, może dlatego, że
>średnia prędkość wędrowania była zdecydowanie zbyt człapająca -
>9 km w 4 godziny to tempo odpowiednie dla Piotrusia na nogach -
>gdyby nie to, że nudno się idzie cały czas w jedną stronę
>(dzięki Maćku i Piotrze!!!). Drzewa były jednak rzeczywiście
>wspaniałe i zdecydowanie warto było udać się na wycieczkę z
>przewodnikiem, nawet jeśli przez kilka następnych razy w
>Białowieży na nią się nie zdecyduję.

Pani przewodnik okazała się osobą tyleż miłą, co i lubiącą dużo mówic, co niewątpliwie wpłynęło na czas trwania wycieczki :)). Aleniewątpliwie  warto było zobaczyć rezerwat, choćby po to, aby na własne oczy przekonać się, jak wygląda.

>Sama Białowieża (miasteczko) wydała mi się mało interesująca.
>Ciekawa cerkiew, ładny ikonostas - szkoda tylko, że wewnątrz nie
>można fotografować.

Byliśmy też jeszcze trzema samochodami (ekipa Adama, Zbyszka oraz pp. Słowiki) w kościele katolickim na drugim końcu Białowieży - bez rewelacji.
Potem pojechaliśmy jeszcze zobaczyć żubry w pokazowym rezerwacie Parku Narodowego. Z powodu upału zwierzęta były wybitnie leniwe i chowały się głównie w cieniu, ale żubry, wilki, dziki, tarpany, jelenie, sarny udało nam się zobaczyć. Żubra widziałem chyba pierwszy raz w naturalnym środowisku, więc - choć to głównie atrakcja dla dzieci - warto było się wybrać. Po opuszczeniu pokazowego rezerwatu wybraliśmy się na spacer do Parku Narodowego, do miejsca, które wybrali także licznie inni Jaremowicze :)). Najwięcej z nich spotkaliśmy na parkingu oraz na trasie do wieży widokowej. Z wieży nie wracaliśmy tą samą drogą, tylko przez nadrzeczne chaszcze dotarliśmy do Kosowego Mostu. Tam Zbyszek wypatrzył zbliżającą się ekipę Jurków. Poszliśmy więc razem około kilometra w kierunku Wilczego Szlaku. Tam rozstaliśmy się - ekipa Zbyszka i Jurków ruszyła dalej szlakiem, a reszta (ekipa Adama + Piotrek Słowik z Madzią) wróciła do parkingu.

Też przez Narewkę ruszyliśmy w kierunku Warszawy. Z Narewki, przez Hajnówkę i Kleszczele, dotarliśmy do Garbarki. Po drodze mieliśmy dziwną przygodę - ze stojącego na przeciwległym pasie mercedesa na wschodnich (rosyjskich ?) numerach facet siedzący na fotelu kierowcy dawał nam wyraźne znaki (mrugając światłami i machając ręką), abyśmy zatrzymali się. Po chwili wahania, nie tylko nie zatrzymaliśmy się, ale jeszcze przyspieszyliśmy. Czego chciał ów facet, nie wiemy, ale... lepiej było się nie przekonywać ;-).
Garbarkę widziałem pierwszy raz - robi duże wrażenie, zwłaszcza liczbą zgromadzonych krzyży.
Dalej, omijając z boku rozkopane Siematycze, pojechaliśmy przez Łosice i Mordy do Siedlec. Nie chciało nam się raz jeszcze jechać przez Sokołów i Węgrów - trasa jest bowiem wąska i dość ruchliwa. Przejechawszy bez problemów przez Siedlce (pilotowani niezawodnie przez Gosię), wjechaliśmy na trasę z Terespola. Ruch na niej jest na pewno nie mniejszy, ale droga jednak trochę szersza i lepsza. Za Siedlcami, głodni jak wilki, zjedliśmy spóźniony obiad i ruszyliśmy w kierunku Warszawy. Przed dwudziestą wysłuchaliśmy w radiu odliczania i ostatnich apeli o udział w referendum, a kilkanaście minut później usłyszeliśmy pierwsze, optymistyczne prognozy wyników. Nastrój referendalny udzielił się chyba nawet Radiu Kierowców, bo o ile apeluje ono z reguły o wolną i ostrożna jazdę, tym razem proszono kierowców zdążających zaglosować jedynie o to, by jechali tak, aby dotarli na czas i bez przeszkód do lokali wyborczych :). Zaliczywszy po drodze ostre hamowanie w celu uniknięcia zderzenia z maluchem, który nagle zatrzymał się tuż przed nami na środku pasa, a następnie kilkunastominutowy postój w celu ostudzenia rozgrzanych hamulców, dotarliśmy po 21 do Warszawy. Ruch był duży, ale jechało się dość płynnie, nawet przejazd przez Mińsk Mazowiecki nie był najgorszy.

>Dziękujemy Iwonce i Jurkowi za wypatrzenie świetnej kwaterki i
>zorganizowanie wyjazdu, a wszystkim dziękujemy za wspólne
>wędrowanie, śpiewanie, drobre słowa - dobry czas. Jesteście
>wielcy!

Przyłączam się zdecydowanie do podziękowań. Było świetnie - znakomite miejsce na kwaterę z sympatycznym gospodarzem, bardzo fajne ognisko, dużo wrażeń, ciekawie spędzony czas, nowo poznane miejsce, pogoda jak drut (wczoraj było nawet trochę za gorąco), na koniec optymistyczne wieści z referendum - czegóż chcieć więcej od weekendu ? :))).
Mając nadzieję na następne wyjazdy w takimż stylu, jeszcze raz wielkie dzięki!!

Pzdr.
Marcin

 

Cześć,
Ja też przyłączam się pochwał dla Iwony i Jurka oraz wszystkich uczestników wyjazdu, dla puszczy, komarów i innych leśnych zwierzątek. Było w tej Białowieży wspaniale.
Z Jurkami rozłączyliśmy się pod Narewką, potem siedząc w barku na stacji benzynowej za Hajnówką jeszcze raz zobaczyliśmy ich poldolota oddalającego się siną w dal.  Na stacji mieliśmy też możliwość posłuchania białorusko-ukraińskiej mowy "tutejszych".  Jechaliśmy przez Bielsk, Dziadkowice- Drohiczyn (dobra i pusta droga), Węgrów, Kałuszyn, Mińsk Maz - nigdzie nie znajdując korków, a jedynie zawianych rowerzystów.
Arturze, zupełnie nie rozumiem, dlaczego wycofaliście się przed rodziną dzików. Jakbyście byli w rezerwacie pokazowym (in. zoo) i podążali za wycieczką oprowadzaną przez dyrektora parku (Smolińskiego) to byście się dowiedzieli, że dziki w Puszczy Białowieskiej to maleństwa - dochodzą jedynie do 100 kg wagi. Więc spotkanie z nimi to powinna być sama przyjemność, której Wam tak zazdroszczę. 
Jestem zwolennikiem wprowadzenia na następnych wyjazdach limitowanego okresu bycia pod prysznicem, dotyczy to zwłaszcza... no, no, wiecie kogo ....
Pozdrawiam,
Zbyszek

Cześć
Również dołączamy się do podziękowań: za pomysł, rezerwacje kwatery, imprezkę i super towarzystwo.
Ponieważ wybraliśmy się z dziećmi zrezygnowaliśmy z góry z wycieczki z przewodnikiem. Mieliśmy obawy, czy ok. 9 km trasy jest dla Krzysia do przejścia. Z Asią zero problemu: w nosidełko i tatuś trenuje przed Rumunią.
Ostatecznie więc zdecydowaliśmy się na program indywidualny. Wyjechaliśmy po głosowaniu ok. 11:00. Zaplanowaliśmy trasę: do Wyszkowa, a dalej na Brok, Ciechanowec, Bielsk Podl. Jest to najkrótsza i teoretycznie najszybsza trasa do Białowieży. Teoretycznie, gdyż już w Markach po zjeździe z Trasy Toruńskiej stanęliśmy w korku. Droga była dokumentnie zapchana tirami i innym badziewiem. natychmiast zmieniliśmy trasę i przez Zielonkę, Wołomin i Tłuszcz dotarliśmy do Broku i dalej zgodnie z planem. Od Broku droga wyśmienita: wąsko, ale zupełnie pusto, za Nurem asfalt stał się gładziutki i redford spokojnie pożerał kilometry. W Hajnówce  zajechaliśmy do stacji kolejki puszczańskiej, ale niestety poza wilczurem nie było z kim gadać. Wilczur też nie był rozmowny, ale za to miał na mnie apetyt. Okazuje się, że kolejka jeździ w sezonie jak się zbierze komplet, jakaś wycieczka itp. nie ma zatem rozkładu. Po krótkim postoju zajechaliśmy na kwaterkę, a stąd do rezerwatu pokazowego żubrów. Oprócz koników większość zwierzaków szukała ochłody w cieniu, ale wszystkie można było wypatrzeć. Żubry były na szczęście bardzo blisko ogrodzenia. Tysiąckilogramowy byk robi wrażenie. Było też cielątko. Potem udaliśmy się na obiad, omijając Soplicowo i okazały Hotel z regionalnym jadłem. Po obiedzie odnaleźliśmy wyjście szlaku Żebra Żubra od strony Białowieży i zostawiwszy redforda udaliśmy się na kilkukilometrową wędrówkę. Szlak prowadzi po drewnianych kładkach wśród bagien i mokradeł z niesamowitą roślinnością wśród rechotu żab i śpiewu ptaków. Szlak ma charakter ścieżki dydaktycznej, są tablice z opisem drzew i roślin. Zwrócił moją uwagę  niski poziom wody, co w jakiś sposób ograniczyło atrakcyjność drogi.
Po wyjściu z zielonej dżungli pospacerowaliśmy po parku pałacowym, a potem dzieci zażądały czasu wolnego na placu zabaw koło hotelu. Potem powrót na kwaterkę. 
W niedziele pojechaliśmy tam gdzie wszyscy, ale trasę ograniczyliśmy tylko do wejścia na więżę widokową. Myślę że jest to wspaniale miejsce do obserwacji zwierząt (wodopój) i ptaków. Oczywiście o 4-5 rano i po cichutku.
Wysoka temperatura i alergia zmogły Krzysia, który w niedzielę miał mało siły. Brak większej liczby rówieśników również miał znaczenie demobilizujące. Po leśnym spacerze i spotkaniu z większością jaremowiczów pojechaliśmy do Białowieży zobaczyć cerkiew, kościół i nieczynną stację. 
Cerkiew była już zamknięta, a kościół okazale prezentuje się z zewnątrz. Stacja Białowieża Towarowa bez historii. Pozostał jeden tor dwa pozostałe zostały dawno zdemontowane. Kilka dzwigni nastawni oraz żuraw wodny (do napełniania lokomotyw parowych) i dość oryginalna architektura dworcowa właściwa dla zaboru rosyjskiego. Za stacja rozjazd na Hajnówkę i Białowieżę Pałac. Linia była likwidowana na raty. Najpierw skasowano tor łączący trasę z Hajnówki łukiem bezpośrednio do Białowieży Pałac (centrum miasteczka), tak więc pociągi musiały najpierw wjechać na stację towarową, a następnie były wpychane do stacji B. Pałac. Nietrudno zgadnąć, że niedługo potem wszyscy przesiedli się do autobusów i linię zlikwidowano.
Jadąc na stację zaobserwowaliśmy pewną osobliwą zabawę miejscowej młodzieży. Klienci leżeli na środku mostku i się opalali, wstali jakieś jak mieliśmy do nich jakieś 50 m. Asia już spała i wobec tego, że Krzyś nadal nie czul się najlepiej, zdecydowaliśmy na powrót. Krotki postój na picie w barku (z lokomotywą i wagonem) i ok 15:00 w drogę. Tą samą trasą, z tym że w Jadowie odbiliśmy na Wolę Rasztowską koło Radzymina (ok 5 km od dwupasmówki). Trasa na całej długości pusta. Do tego stopnia, że maluch postanowił z lewego pobocza wjechać tuż przed redforda. Ostre hamowanie połączone z klaksonem ostudziły jego zamiary. Zjechał na pobocze i długo nie mógł się ocknąć z wrażenia. Nie zmniejszając prędkości pojechaliśmy więc dalej. W Markach tłok, ale jazda płynna ok. 17:50 byliśmy w Carrefourze na Targówku tam mały obiadek, jeszcze do kościoła i do domu, a tu wieczór referendalny, i co tu ukrywać, wielka ulga.
Wyjazd bardzo fajny trochę męczący głównie z uwagi na temperaturę w niedzielę, komary i alergię. Dzieci spały w samochodzie prawie do Radzymina. Kwaterka jest bardzo fajna, ale nie na tak dużą grupę (kwestie sanitarne). Gospodarze za to bardzo mili i to pomimo że rozebraliśmy kawałek ogniska. Chętnie wybierzemy się w ten rejon, ale z rowerami.
Pozdrówka 
Radek