Sprawozdanie z zimowego ogniska Jaremy w Gugnach - 2-3.02.2002

Jurkowe Biebrzy wspominanie

Cześć!
W dniach 2-3 luty na bagnach biebrzańskich odbyły się wiosenne harce. Oj, działo się, że aż trudno uwierzyć. A było to tak:

3 Jaremowiczów wybrało się już w piątek wieczór. Po drodze zakupili kalosze do kolan w Castoramie, pilnując paragonu gdyby miały być zwrócone. Ale do zwrotu nie doszło... i już nie dojdzie. Ok. godz. 23.00 jadąc już po Carskiej Drodze w Biebrzańskim Parku Narodowym natknęli się na 2 łosie które na suchej drodze układały się do snu. Leniwie wstały na nogi i w światłach reflektorów powędrowały w bagna.

Potem nastała sobota. 3 Jaremowiczów piątkowych pokonywało lasy i bagna w rejonie Olszowej Drogi. Dotarli nawet do samej Biebrzy, widzieli 4 sarny, przed 14 wrócili do Gugien. 1 Jaremowicz wybrał samotną wędrówkę na wieżę w Barwiku. Nie robiąc hałasu osiągnął cel - widział 2 kilkusztukowe stada łosi. 16 jaremowiczów (w tym prezes), pomiędzy godz. 12 a 14 dotarło do Gugien, zakwaterowało się w 2 chałupach (u Kowalskich 13 osób, w tym 2 dzieci, w tym 1 nienarodzone, a u Wilczewskich 7 osób) i wyruszyło wraz z 3  piątkowymi na bagna. Wszyscy dotarli do wieży widokowej pod Gugnami. Łosi nie stwierdzono.

Następny odcinek to 6 km wędrówki do drugiej wieży widokowej pod Barwikiem. Prawie cały czas woda po łydki, czasem po kostki, czasem po kolana... 2 Jaremowicze w nieodpowiednim obuwiu zawrócili. Reszta - tj. 15 dorosłych Jaremowiczów, 1 roczne dziecko imieniem Piotr Jeremi oraz jedno dziecko nienarodzone kontynuowali marsz. Spora część w nieodpowiednim obuwiu - woda o temperaturze 0 stopni nalała się do goreteksowych butów i niskich kaloszy. Wędrowaliśmy tak 2 godziny.  Pod koniec już widać było wieżę na suchym lądzie. Ale najtrudniejsze przed nami - kanał Kosódka! - wyszukiwanie płytszych miejsc. 1 Jaremowicz ustanowił rekord głębokości - jego trasa prowadziła przez bagno do pasa. Woda przelewała się mu przez pasek... jeszcze jeden zamach i dotarł na suchy ląd. Efekt tej wędrówki to woda w butach/kaloszach 11 Jaremowiczów. Tylko 4 Jaremowiczów w wysokich kaloszach, Piotr Jeremi oraz Jaremowicz poczęty dotarli do wieży pod Barwikiem  o suchej stopie. Tu nastał zmierzch. Łosi nie wypatrzono, nie dziwne zresztą, bo sami się jak łosie musieliśmy zachowywać i słychać nas z dala było.

Jaremowicz, który wcześniej samotnie widział 2 stada łosi zawezwany przez komórkę przewiózł ekipę kierowców z Barwika do Gugien i juz za chwilę w 3 samochody wszyscy po przemaszerowaniu 10 km w tym 5 km po wodzie zostali zabrani do ciepłej kwatery, ściągnęli mokre buty / skarpety / spodnie / majtki, gorący prysznic i na bigos Kowalski do pani Kowalskiej. Wszyscy tak wygłodniali że bigosu choć wielki gar prawie zabrakło...

W tym czasie gospodarz rozpalił ognisko i zeszli się wszyscy na śpiewanie (a było nas 20 osób). Piękne granie 1 gitarzysty i 1 gitarzystki. Świetny śpiew. Doskonała wiosenna atmosfera. Ciepło. Gwiazdy na niebie. Pies gospodarzy Fafik czatujący na kiełbaski. Zimne smaczne piwo. Po 5 godzinach śpiewu o 1 w nocy ostatni padli spać.

Niedziela rozpoczęła się dla większości słonecznym śniadaniem. Niektórzy poranni Jaremowicze pobiegli na wieżę i ujrzeli stado łosi. Inni w tym Prezes zaliczyli mszę w kościele w Trzciannem. Słoneczne śniadanko w oszklonej jadalni u Kowalskich skończyło się koło południa. Pani Kowalska włączała się do rozmów i opowiadała ciekawe historie. Kowalscy to śląskie małżeństwo - mieszkali w bloku w Rudzie Slaskiej. 5 lat temu uciekli i zamieszkali w lesie w Gugnach, zbudowali drewniany dom i założyli w nim agroturystykę na 12 łóżek.

Po śniadanku pojechaliśmy do Króla Biebrzy - Krzysztofa Kawęczyńskiego do wioski Budy. To dziwna wioska. Tylko 1 stały mieszkaniec - Krzysztof Kawęczyński. Ma 2 konie, 9 kotów, 7 psów, 2 gęsi, kwaterę na 4 osoby, saunę, mieszka w domu zamienionym w skansen. Dawniej prowadził antykwariat w Warszawie, ale uciekł do lasu... Jest właścicielem wielu hektarów okolicznych lasów, łąk i bagien. Ciągle kupuje nowe ziemie, lecz żyje w samotności w chałupie bez wygód, wody itd. Ciekawe, czy przyszłość któregoś z Jaremowiczów rozwinie się podobnie czy też wszyscy przedkładamy luksus nad naturę. Ja tam na razie wole luksus, ale nigdy nie mów nigdy.

Po zwiedzeniu skansenu grupa podzieliła się na kilka podgrup, które pożegnały się ze sobą.

  • Jedni wrócili już do domu by odebrać dzieci od osób przechowujących.
  • Drudzy pojechali na obiad do Tykocina.
  • Trzeci pojechali do Osowca pospacerować po ścieżce przyrodniczej i potem pojechać na obiad do Tykocina.
  • Czwarci pojechali na wieżę do Barwika wypatrywać łosi.
  • Piąci pojechali na Czerwone Bagno szukać przygód i łosi i zakończyli obiadokolacją w karczmie w Osowcu. Później przejazd Carską groblą na długich światłach w poszukiwaniu łosi - ale tylko 1 sarna, 1 zając i 1 kot zostały zaobserwowane.

Później tylko się zastanawiałem. Jak to możliwe, by 15 dorosłych osób, w tym matka w ciąży, roczny bobas i to większość bez odpowiednich gumowców wybrała się na 10 km marsz po rozmarzniętych bagnach w wodzie po kolana i zrobiła to 2 lutego, gdy woda ma temperaturę 0 stopni a pod spodem lód który czasem się zapada i woda leje się do gumowca?  Wszyscy "normalni" powiedzą, że mamy świra - i dlatego życie jest piękne.

Serdecznie dziękuję wszystkim, dzięki którym ten weekend był taki jaki był.
Bardzo dziękuję.

Jerzy Maronowski
ZBYSZKOWE ŁOSIA SZUKANIE

Szedłem groblą - wokół rozpościerały się podtopione wodą łąki z kępami łóz - idealne warunki dla łosi. Ale zwierząt ani widu ani słychu. Szedłem, szedłem - nogi miałem poobcierane przez pożyczone za ciasne kalosze. Minąłem pierwszą niską wieżę obserwacyjną a druga, cel mojego spaceru, już wyraźnie rysowała się na tle nieba. Spojrzałem na ziemię i zobaczyłem wyraźnie odciśnięte ślady racic, pewnie łosiowych. Widać niedawno szedł tędy łoś.

Wytężyłem wzrok, ale niczego nie było widać w pobliżu. Teren stawał się wyższy. Pomyślałem - pewnie łosiom nie chce się chodzić po głupim bagnie - lepiej jeść na suchym.  Ścieżka biegnąca do wieży była dokładnie zabobkowana. Pewnie łosiom bardzo podobają się ścieżki wydeptane przez dwunożnych. Łosie, kiedy nikt nie widzi wchodzą na wieżę i obserwują z daleka brodzących po błocie turystów i myślą - czemu u licha nie łażą na czterech łapach?! Przecież ciężar ciała rozkłada się wtedy na cztery kończyny,  a nie na dwie. Kiedy te tępe istoty to zrozumieją?

Zacząłem wchodzić na wieżę i w trakcie usłyszałem szelest gałęzi. Spojrzałem i ujrzałem czmychające w zarośla łosie. Tak, były tutaj! Nareszcie wymarzone, wytęsknione łosie biebrzańskie, tak skrywające się przed Jaremowiczami. Cel wyjazdów za trzecim razem osiągnięty! Było ich dobrych parę sztuk. Oddaliły się od wieży - teraz trudno je było dostrzec gołym okiem, tylko przez lornetkę. Brodziły teraz po bagnisku i wtrążalały gałęzie. Było ich 5 sztuk. Zrobiłem parę zdjęć przez teleobiektyw, ale z powodu złej pogody i odległości nie spodziewam się rewelacji. Na wieżę dotarł "wytrawny turysta" - ubrany na zielono z super-lornetką i dyndajacym się na szyi GPS (aby żona mogła go odnaleźć)  Spojrzał wokoło i dostrzegł jeszcze jednego sporych rozmiarów łosia po zachodniej stronie wieży, który również wpychał w siebie gałązki łóz. Łoszak - określił go "wytrawny turysta". Łoś z powodzeniem pałaszował gałęzie i porykiwał.  W tym czasie stadko łosi pozostające po północnej stronie wieży wkradł się niepokój. Zaczęły się przemieszczać. Wtem dwa szybkim krokiem zaczęły się oddalać. Zatrzymały się, po chwili do nich dołączył jeszcze jeden. We trójkę pobiegły przez podtopione łąki na północ. Za nimi podążyły dwa następne. Przez lornetkę obserwowałem ich galop przez bagna, wcale się nie zapadały tylko woda z gracją rozpryskiwała się im pod kopytami. Po chwili straciłem je z oczu.

Tymczasem łoszak zaczął zdradzać objawy zdenerwowania - ryczał. Na jego głos okoliczne kępy łóz ożyły. Pojawiły się łosie mniejsze i większe. Trudno je było nawet policzyć, bo wciąż znikały w kępach zarośli i pojawiały się. Po chwili jeden po drugim puściły się w kłus a potem w galop w stronę Biebrzy. Jeszcze przez chwilę obserwowałem je biegnące w przerwach między zaroślami. Słychać było plusk kopyt uderzających w namokniętą ziemię....

Zbigniew Henning