Jezioro Rajgrodzkie i okolice (2005)

Wydawać by się mogło, że listopadowa aura nie sprzyja wyjazdom nad jeziora - my jednak zaryzykowaliśmy i korzystając z przedłużonego końca tygodnia 11-go listopada wieczorem, po wcześniejszym ustaleniu celu wyjazdu wyruszyliśmy samochodem z kolegą Pałkerem w kierunku granicy województwa warmińsko-mazurskiego i podlaskiego a dokładnie w okolice leżącego trochę na uboczu głównych tras Jeziora Rajgrodzkiego.

Nazajutrz rano wyruszyliśmy pieszo szlakiem czerwonym (wiodącym częściowo wzdłuż brzegu jeziora - a tu i ówdzie udało się nieco skrócić drogę dzięki lokalnym, dzikim skrótom) spod Góry Zamkowej w Rajgrodzie. Niebo było co prawda pochmurne, ale nie padało, szybko minęliśmy zabudowania i wkrótce znaleźliśmy się w lesie - najpierw mieszanym, a potem przechodzącym w przewagę lasu iglastego i ponownie w mieszanym, ale już z nieco innym klimatem. Jedną z pierwszych ciekawostek przyrodniczych zaobserwowanych w tym terenie był młody acz prężny dąb burgundzki (!) i kilka bardzo starych dębów szypułkowych o liściach nieco innych niż te, które obserwowałem w Kampinosie czy na Ślęży. Szlak wiódł też przez ośrodki wczasowe, o tej porze roku opustoszałe i zamknięte - mimo to samo jezioro, osnute mgłą, wyglądało bardzo pięknie a ostatnie kolorowe, jesienne liście sypały się z drzew obficie. Czerwony szlak doprowadził nas do grobli w miejscowości Tama. Tutaj szlak odbił w pola a my, troszkę na przełaj dotarliśmy do Czarnejwsi, gdzie po pierwsze stara, poniemiecka droga prowadząca prosto na Ełk szła dalej wzdłuż brzegów, po drugie pojawił się szlak zielony, a po trzecie po polu dostojnie kroczył... bocian.

Szosą dotarliśmy do Zawad - granicy między Podlasiem a Mazurami. Tutaj też kończyła się jedna z odnóg wąskotorowej kolejki ełckiej, a na starej stacyjce, na ścianie niewidocznej od strony szosy wisiał jeszcze rozkład jazdy, ważny od 1994 roku: 6:14 (dni robocze i weekendy) i 16:14 (dni wolne od pracy). Stan torów nie był zły ale nie wyglądało na to, by odbywały się tu regularne kursy. Tymiż torami (przemaczając do imentu buty i nogawki spodni ;-) ) dotarliśmy prawie pod Kopijki (przez pozostałość stacyjki Krzywe - był już tylko głaz) a jako, że już niedługo miało się zmierzchać - postanowiliśmy pomału wracać. Niedługo potem znów byliśmy w woj. podlaskim i ponownie na przełaj doszliśmy do starej grobli w Tamie. W lesie, na wysokości ośrodka Kormoran dopadł nas zmierzch ale wściekle żółte liście klonów dawały jako-taką poświatę. Czerwony szlak, jako, że było już mocno szarawo i nie chcieliśmy błądzić skrótami, poprowadził nas przez ciekawą wioskę nazywaną dwojako: Opartowo (wg tabliczki) i Opertowo (wg mapy). Później, po dokładnym przestudiowaniu mapy okazało się, że przeszliśmy około 34 kilometrów - warto było!

Nazajutrz stan pogody znacznie się pogorszył - wciąż było pochmurno a do tego doszedł siąpiący deszcz typu "nawilżacz" (tzn. niby nie pada ale po niecałym kwadransie człowiek jest cały mokry). W związku z tym zdecydowaliśmy się na zwiedzanie okolicy za pomocą transportu kołowego. Na początek wybraliśmy się na przedmieścia Grajewa, gdzie w szczerym polu znajduje się, naruszony już znacznie zębem czasu mały, monolitowy krąg kultowy najprawdopodobniej jeszcze z czasów, gdy na te ziemie przenikali zza Bugu Scytowie. Obiekt, choć mocno już zniszczony, jest bardzo ciekawy. W niewielkim kamiennym kręgu znajduje się głaz o wysokości około 1,20 z wyrytymi odciskami dłoni oraz ciekawego symbolu do złudzenia przypominającymi dzisiejsze piktogramy oznaczające radioaktywność lub biozagrożenie. Moim zdaniem jest to jakiś symbol solarny, podobnego zdania są miejscowi miłośnicy starożytności.

Po złożeniu wizyty tajemniczemu głazowi cofnęliśmy się w stronę Rajgrodu i odbiliśmy na Biebrzę kierując się przez senne miasteczko o tej samej nazwie (oraz przez Pieńczykówek i Sołki) aż do granic Biebrzańskiego Parku Narodowego. Tamtejsze torfowiska nawet w dżdżu robią niezłe wrażenie i na pewno warto tu będzie wrócić w przyszłości przy nieco lepszej pogodzie. Wracając dostrzegłem starą kapliczkę przy jeszcze starszym, pięknym dębie - kapliczki żyjące w symbiozie z dębami to częsty obraz na tych terenach - w Czarnejwsi też widziałem podobną. Tuż przed Rajgrodem skręciliśmy jeszcze na Wojdy - malutką wioskę ze słynnym starym młynem grającym w serialu "Polskie Drogi" obecnie kryjącym się w zaroślach między groblami i rzeką Jegrznią. Rzeka ta dała też nazwę rajgrodzkiej drużynie piłkarskiej, której klimatyczny stadionik mieści się tuż przy wspaniałym labiryncie grobli i trzcin wszelakich. Na koniec jeszcze rzut oka na okolicę z Góry Zamkowej (drzewiej grodu Jaćwingów a potem zamku królowej Bony) i przyszedł czas na poobiedni relaks z meczem Polska-Ekwador, miło było stwierdzić, że w Barcelonie też padało ;-)

Nocny powrót do Warszawy okazał się całkiem przyjemny i szybki - mgły aż tak bardzo nie dawały się we znaki a natężenie ruchu było minimalne.

V.Ziutek