Mazury (2011)

Pojechaliśmy bardzo późnym sobotnim rankiem (tzw. popołudnie) na Mazury. Pierwszym punktem ataku było Jezioro Nidzkie - miejscowości Karwica, Krzyże i Nida. Odczucia mam raczej ambiwalentne. Pomimo, że jezioro i okoliczne lasy są OK, to infrastruktura jest dla wybitnie niskobudżetowców, a frekwencja przypomina zagęszczenie slumsów Kalkuty. To zapewne dlatego, że to pierwsze, najbardziej południowe jezioro do którego najtaniej i najłatwiej dojechać od reszty kraju. Gdy jest biwak, to jedyne wolne miejsca są bez cienia. Gdy jest toaleta, to nie ma papieru i jest zapach (tzw. smród). Gdy jest wypożyczalnia kajaków, to bosman mówi, że po 18-tej nie wynajmują bo im się nie chce. Super podejście w rejonie gdzie sezon trwa 2 miesiące - odpocząć sobie po 18.00. Ciekawe co robi bosman przez pozostałe 10 miesięcy w roku? Na biwakach i campingach muzyka mechaniczna z odtwarzaczy samochodowych dominuje, zaś rodzaj muzyki odbiega znacznie od dźwięków słyszanych na festiwalach takich jak "Z wiejskiego podwórza".

Późnym popołudniem uciekliśmy więc dalej w głąb Mazur. Za Rucianem-Nidą jest dużo bardziej normalnie i sympatycznie. W miejscowości Wygryny jest camping nad jeziorem Bełdany, który ma same zalety i jedną wadę - kompletny brak cienia, dlatego pomimo zachodzącego słońca pojechaliśmy dalej - do stanicy wodnej PTTK w Kamieniu. Miejsce niedrogie, sympatyczne i ciekawe. Jest tu przystań dla statków pływających pomiędzy Mikołajkami i Rucianem, knajpka, dużo cienia pod namioty, jezioro widoczne w 3 strony, a nawet papier w toaletach (przez pewien czas po każdej wizycie sprzątaczki). Jest OK.
http://www.kamien.org/
Ponieważ to obiekt PTTK, są też elementy nostalgiczne. Stare domki campingowe pamiętające Gierka lub Gomułkę - ale nadal działające. Fascynujące jest porównanie umywalek w łazienkach - każda umywalka jest z innej firmy, a kształtem reprezentuje inną epokę rozwoju Polski i zmieniającą się modę armatury łazienkowej - zapewne wymiana następowała wraz z różnymi aktami wandalizmu, które to akty na przestrzeni dziesięcioleci nawiedzały budynek campingowej umywalni.

W niedzielę postanowiliśmy wybrać się na spływ kajakowy. Ponieważ jeziorem Bełdany pływało za dużo motorowych falotworzących jednostek, nasz wybór padł na Krutynię.

Spływanie kajakiem Krutynią to w tej chwili wielki przemysł. Jest mnóstwo firm, które obstawiają różne odcinki rzeki – nie dopuszczając konkurencji do swoich miejsc spuszczania kajaków. Wszystkie firmy są oczywiście bardzo sympatyczne i pozytywnie nastawione do turysty. Skorzystaliśmy z usług tej drugiej i płynęliśmy 3-osobowym kajakiem z Jeziora Krutyńskiego do Starego Młyna. Obok nas płynęły dziesiątki innych kajaków. W górę rzeki płynęli Niemcy w pychówkach. Ogólnie było jak na Krakowskim Przedmieściu, tylko zamiast pieszo wszyscy siedzieli w kajakach. Bardzo nam się podobało. Hela siedziała na dziobie i pozdrawiała wszystkich. Zosia wiosłowała i była zachwycona. Najlepszym momentem spływu był przepływ stada łabędzi - mama z 8-ma małymi, które przepłynęły gęsiego 1 metr od kajaka. Było też mnóstwo kaczuszek i rybek w przezroczystej wodzie.

Na obiadokolację zajrzeliśmy do karczmy w stanicy wodnej PTTK w Krutyni. Miejsce, gdzie jedzenie jest bardzo smaczne, a pomosty nad rzeką na których są stoliki restauracyjne są super do obserwacji rzeki. Bardzo polecam.

Ostatnim elementem wyjazdu Mazurskiego już tradycyjnie zrobiliśmy sobie wizytę w parku wodnym Tropicana w hotelu Gołębiewskim w Mikołajkach, gdzie jest trochę taniej i dużo ciekawiej niż np. na takiej Warszawiance.
Potem niecałe 3 godziny jazdy i po północy w domku.

Pozdr.
Jurek