Słowacja Wschodnia (2005)

Ostatnie 4 dni spędziliśmy we wschodniej Słowacji - bardzo atrakcyjna część kraju - jednak trudna do spenetrowania w tak krótkim czasie.

Z Warszawy wyjechaliśmy w środę wieczorem, mniej więcej w okolicach Tomaszowa skończył nam się zasięg radia Józef - w tym czasie Jurek i Iwona opowiadali o Laponii (przy okazji liczymy na dokończenie opowieści...). Po północy dotarliśmy na kwaterę nad jeziorem Czorsztyńskim (30 zł za domek kempingowy).

Następnego dnia rano obejrzeliśmy tamę oraz zamek i ruszyliśmy na Spisz. Najpierw zajrzeliśmy do Czerwonego Klasztoru nad Dunajcem (piękny widok na 3 korony). Później był Kiezmierok i baseny termalne w Verbow. Wyraźnie ulubione miejsce Polaków, tłumy turystów spragnionych kąpieli (przyjemne). Po wymoczeniu się ruszyliśmy do Lewoczy - średniowiecznego miasteczka z interesującą gotycka katedra (super). Wieczorem udaliśmy się w 2 godzinną wycieczkę po Słowackim Raju i tam też nocowaliśmy (kwatera za 400 koron). W piątek chodziliśmy po Słowackim Raju. Przeszliśmy roklinę Sucha Bele (po licznych drabinach:-))), wracaliśmy przez Klastorisko i częściowo przełomem Hornadu. Dla tych co byli nie musze opisywać atrakcji Słowackiego Raju, wszystkich innych zachęcam - warto tam pojechać!!!

Wieczorem skierowaliśmy się w kierunku Koszyc. Po drodze oglądaliśmy Spiski Hrad (warto), Siwą Brodę (ciekawe), Spiska Kapitule (wszystko zamknięte) i kościół w wiosce Zehra. W tym ostatnim miejscu mieliśmy niebywale szczęście - akurat rozpoczęła się msza i dzięki temu mogliśmy zobaczyć wnętrza tego wczesnogotyckiego kościółka wpisanego na listę Unesco (XIII wiek). Samo uczestnictwo we mszy, w malutkim kościele było bardzo dużym przeżyciem. Wieczorem pospacerowaliśmy po Koszycach i z trudem znaleźliśmy nocleg (Metropol - 2 osoby + parking za 800 koron).

Następnego dnia podziwialiśmy bardzo ładną starówkę Koszyc (ładne kamieniczki, katedra, kanał ściekowy, zniszczone synagogi itp.).
Po południu pojechaliśmy do Herlowej, w której można zobaczyć gejzer - wybucha on z interwalem ok. 30 godzin (nie chciało nam się czekać do następnego dnia, poza tym gejzer jest obetonowany:-(((). Droga prowadząca przez dzikie góry dojechaliśmy do Humenne. Miasto przemysłowe, raczej zniechęcające (wcześniej znane mi stad ze kursuje tam pociąg z Komańczy przez Łupków). Warto tam pojechać, żeby zobaczyć malutki skansen z przepiękną cerkwią pochodzącą z Novej Siedlicy (Słowackie Bieszczady - okolice Krzemieńca). Na nocleg dojechaliśmy do Svidnika (pokój za 400 koron). Tego dnia w całej Słowacji były wesela i we wszystkich odwiedzonych przez nas hotelach odbywały się imprezy - nie mając wyboru wypiliśmy 2 piwa i przy dźwiękach słowackiej imprezy zasypialiśmy.

Ostatni dzień rozpoczęliśmy od zwiedzenia skansenu w Svidniku (dużo większy od skansenu w Humenne). Można tam zobaczyć m.in. ładną cerkiew, budynek szkoły, 2 młyny, budynek straży pożarnej i kilka chat (chyze). Skansen jest bardzo ciekawy i zdecydowanie wart odwiedzenia! W okolicach znajduje się słynna dolina śmierci na przełęczy Dukielskiej (kilka pomników i kilka porzuconych czołgów) oraz muzeum wojenne (ekspozycja broni - działa, czołgi). Następnie w drodze do Bardejowa zatrzymaliśmy się przy kilku małych cerkwiach - niestety były one zamknięte (dla zainteresowanych - zakupiliśmy mapę zabytkowych drewnianych cerkwi na Słowacji). Sam Bardejow jest wart obejrzenia - ma piękną odnowioną starówkę otoczoną murami obronnymi. A pobliskie Bardejowskie Kupaliska to znane w całej Europie (!) uzdrowisko (warto zobaczyć mini-skansen, domy zdrojowe i ew. można się wykąpać w basenach odkrytych).

My ruszyliśmy do Polski przez Zdynię, Ropę i Tarnów. Jedynie w Zdyni zatrzymaliśmy się na godzinę na Łemkowskiej Watrze...

Pozdrawiam
Mariusz

ps. Na Słowacji coraz bardziej widać Polskę są to m.in. lody Koral, buty Rylko i piwo Żubr (to ostatnie chyba nie pochodzi z Polski...)