Ukraina: Zadnieprze (2013)

Jeżeli milicjant wyciąga kodeks drogowy i wskazuje nam paragraf, z którego właśnie popełniliśmy wykroczenie, to jest to dobry znak. To jest właśnie to miejsce, w które należy włożyć łapówkę.

A więc cześć! czas na naszą opowieść, a raczej Dalszą Ukrainę, dokładnie:
Kijów - Dniepropietrowsk - Zaporoże - Kamiana Mohiła - Arabacka Striełka - Kercz - Koktebel - Sudak - Jałta/Liwadia/- Dżur-Dżur - Bałakława - Sewastopol - Magup-Kale - Eski-Kermen - Bakczysaraj - Basztanowka - Pierekop, dalej Pierwomajsk, Winnica i moment "we Lwowi", 15-31 sierpnia 2013. Generalnie, to miało być Zadnieprze, ale wyszło jak zwykle, czyli planu nie było:) poza twardym postanowieniem zawiezienia Sylwii do cudownego Dniepropietrowska.
Nocy pod dachem – dwie, na campingu – trzy, pozostałych dziewięć w innych lokalizacjach o małym spadku, aby śpiwory się nie wysuwały z namiotu i ludzie nie byli za blisko.

Nie wiem co o tej Ukrainie pisać, to już czwarty raz, i wiadomo że miejsce na spędzanie wolnych chwil wspaniałe. No więc posłużę się przodkiem z Wołyńskiej majówki 2006, bo jednak kraj trochę jest dziś inny, i okolice też.

Kijów
Naprawdę niezły przewodnik Bezdroży (Krym) jest napisany przez niewątpliwego ukrainofila, nie wiem więc jak to możliwe, że w rozdziale o Kijowie pisze o jakimś domu Bułhakowa, a zapomina o Ławrze Pieczierskiej. Nic też tam nie ma o tym, jak to szwoleżerowie podporucznika Olszewskiego zajęli tramwaj w Puszczy Wodicy i pojechali do Kijowa. Następnie wzięli 7 jeńców i w ten sposób 7-go maja nasi zdobyli to piękne miasto. Przewodnik jednak nie myli się w innej kwestii: na 10 samochodów na Majdanie Niezawisłosti 3 stanowią Audi, 3 BMW i 3 Mercedesy, a przynajmniej takie ma się wrażenie, głównie w kolorze czarnym. Ten sam kolor mają męskie buty i ustawione na ulicach pianina, na których może grać każdy, komu przyjdzie na to ochota. Pod pewnymi względami Kijów, ze swym wyjątkowym położeniem i rockowymi kapelami pod kolumnadami domów kultury wydawał mi się bardziej europejski niż Warszawa tym bardziej, że gdzieś zniknęły panie przechadzające się w samo południe w wieczorowych strojach, a pojawiło dużo bardzo modnie ubranych postaci.

Moda
Podśmiewałem się z Litwinów, że tak bardzo szukają swojej tożsamości, że ich ten chłopski folklor zgubi (i gubi). Na zachodniej Ukrainie wszędzie widać krajki, na wschodzie folkowych inspiracji też niby dużo, ale to taki folk świadomy, nienachalny – oni idą własną drogą, nie są niewolnikami jakichś przesądów czy rzekomych konieczności, wystaw z własnymi kolekcjami bardzo przyzwoitej mody widzi się dużo, i nie ma to wiele wspólnego w jakąś zawleczoną przez Wikingów na Ruś monotonną snycerką na miarę łowickich wycinanek.

Dziewczyny
Zwracają uwagę. Mają piękne proporcje, długie, widoczne latem nogi i ładne, wąskie figury. A jednak wszystko jest jak u Tojstoja – już po paru latach te krasawice zmieniają się zupełnie przeciętne, niespecjalnie zadbane kobiety, baby, babska i babsztyle. Spojrzałem jeszcze raz – twarze sympatyczne, ale raczej przeciętne, po prostu zadbane, pociągnięte kolorem brwi i usta, fryzjer, sukienka, niby nic niezwykłego. A jednak jest to coś, jakiś rodzaj aury, wyzwania jakie ostentacyjnie rzucają tym kozakom, których będą musiały wziąć za pysk i bić po gębie jak wrócą po pijaku do domu, taki krzyk „ja tu jestem i mam własne zdanie a w życiu sobie sama poradzę”, ta gotowość do tańca na stole i picia wódki na stakanki. Tak, to naprawdę pociąga facetów. Tak sobie myślałem o dziewczynach w Dniepropietrowsku, w kawiarni „Mafia”. Ładnej, drogiej, i z beznadziejną obsługą w ładnych strojach. Ale ta klientela!
Dniepropietrowsk
Zawsze chciałem, aby Sylwia przyjęła zaproszenie z Dniepropiertowska i pojechała tam na jakąś naukową konferencję, ale mówiła coś o dymach i fabrykach. Faktem jest, że te konferencje na wschodzie są droższe od tych na zachodzie, a tak na oko powinno być nieco inaczej. W końcu ją tam zawlokłem (to ja jestem facetem i rządzę, a co?), zahaczając po drodze o niezły skansen w Kijowie. I było warto. I były Audi, BMW i Mercedesy i fabryki srogo dymiące i bardzo chciałem jakąś odwiedzić, bo to tam przecież budowano cudowne radzieckie rakiety do niszczenia agresorów zza żelaznej kurtyny, ale nie udało się. Jest tam jednak ładny bulwar, na który wychodzi wieczorem całe miasto podziwiać industrialne krajobrazy z lewej i sympatyczne „stare” miasto z prawej strony Dniepru. Jest i „Amsterdam” – osiedle w ruskim wydaniu i skali pasującej do okolicy, i jeszcze coś.
Bo oczywiście kiedyś nie było Dniepropietrowska. To było w czasach, gdy pewien rosyjski inżynier jeszcze nie potwierdził potulnie swemu nowemu, radzieckiemu panu, że elektryfikacja Rosji jest możliwa, zapominając dodać, że rosyjskie rzeki mają bardzo mały spadek, że po zbudowaniu tych zapór na Dnieprze trzeba będzie przesiedlić pół kraju, a to samo można załatwić z mniejszymi stratami energii węglem z Donbasu. Wtedy jeszcze na Dnieprze były porohy i tam właśnie, w najlepiej wybranym miejscu poniżej ujścia Samary, Władysław IV kazał wznieść Kudak – klucz do Zaporoża. Zaskakująco wielu ludzi tam zastaliśmy – szczątki dwóch bastionów są bardzo popularnym miejscem dla tubylców, ulubionym, emanującym tchnieniem wieków jakby czakramem, gdzie przychodzą całować się kochankowie.
Pomników tam jest bez liku, a jeden zaprzecza drugiemu. No, ale Ukraińcy muszą budować naród, trochę kłamstw nie zaszkodzi. Czytając „Ogniem i Mieczem” zawsze mnie zastanawiało, co się stało z Kudakiem i pułkownikiem Grodzkim po Żółtych Wodach. Kudak kapitulował w 1648 po 7 miesiącach oblężenia, prochów miał na dwa tygodnie, jak pisze Sienkiewicz (wara od Sieniewicza bo ugryzę!).

Historia
Czasem miałem wrażenia jak z Afryki, z tych zakamarków, gdzie jedyne wieści przychodzą wraz z powracającym po latach synem, który dorobił się w mieście na tyle, aby wziąć ślub.
Trochę podobnie pisze niejaka Buba na portalu rosja.info.pl. (polecam!) Niby główne wątki się zgadzają, ale wychodzi jakby na odwrót. Często zbaczaliśmy z głównych dróg by rozbić namiot wśród jakichś burzanów - szczególnie piękny był ranek koło Bałakławy, gdy okazało się, że to białe, cudownie wonne kwiecie to plaga ślimaków szczelnie otulających rośliny – więc było nieco okazji by wymknąć się radzieckiej geografii pełnej nazw typu Pierwomiajsk, Lenino, Czerwono-cośtam czy zaczynających się od Nowo-… I nic. Żadnych śladów przeszłości. Ruin cerkwi, kościołów, dworów, studni. Nic. Drogi zaorane. Drzewa wycięte. Koniec świata nastąpił. Kilka tygodni wcześniej, w Raciszewie, zajrzała do nas hrabina von Schatze. Z nostalgią wspomniała, że da się odczytać już tylko kilka nagrobków. Szanowna Pani! Tam, na Warmię, przyszli chłopi, i żyją. A na wchód od Bugu, odbywa się chamskie zawłaszczanie historii. To nie przypadek, że po wsiach ciągle stoją Leniny (im bardziej na południe, tym bardziej rozebrane z czapek i płaszczy:-). Kiedyś myślałem, że rozwalenie cmentarza Orląt Lwowskich w czasach trwania przyjaźni polsko-radzieckiej albo zasłaniający tenże cmentarz pomnik ku czci UPA z bliższych nam czasów to jakiś wyskok kretynów nacjonalistów ze znanej światu rady miasta Lwowa. Nie. Ci ukraińscy patrioci, to po prostu ludzie radzieccy, pilni uczniowie Lenina, malutcy ludkowie, którzy nie dorośli, by tak jak przed dziesięcioleciami harcerze, jeździć w Bieszczady śpiewając łemkowskie piosenki i czyścić z chwastów cmentarze.
To nie przypadek, że w Brześciu nad Bugiem stoi pomnik obrońców, którzy niczego nie obronili, że nad Oleskiem, gniazdem rodowym Sobieskich wiszą podkowy Budionowców, którzy najechali Polskę, że tuż obok Tynnego na Polesiu jest pomnik MIGa a o Polakach ani słowa. To samo było w Rumunii, gdzie Geniusz Karpat chciał wszystkich ludzi przeprowadzić ze wsi do miast, by mieć ich pod kontrolą i odebrać możliwość uprawiania własnej, niezależnej od władzy pietruszki. Geniusz nie dał rady, ale władza radziecka tak. I tym się chyba różni Ukraina Wschodnia od Zachodniej, ale doprawdy, dziś nie wiem, która bardziej mi się podoba.

Pierwomajsk
No tak, powinna być piękna Winnica, zupełnie Galicyjskie miasto i cały Krym, ale na razie bardziej pasuje dowództwo 43 Armii Rakiet Strategicznych, bo tam, w miejscu bezwzględnie zasługującym na obejrzenie (jedna dywizja rakietowa mogła porazić obszar wielkości Polski) spotkaliśmy pana przewodnika, który ewidentnie był przekonany, że Zimna Wojna skończyła się po myśli CCCP. „Wszystko jest kwestią równowagi. Nic się nie zmieniło. Kto ma prawo rządzić światem? Izraelczycy? Nie wiadomo czego chcą. Nie daliśmy się Amerykanom”. Zwiedzający kiwają głowami. Pan ciągle żyje we własnym świecie, jeszcze nie opuścił tego starego, i pewnie tak zostanie. Miał pradziadka Polaka, zdaje się, że budował kolej transsyberyjską czy prowadził jakieś interesy na wschodzie. Wnuczek miał pod palcem guzik od dziesięciu rakiet. 45 metrów pod ziemią siedzimy w siermiężnie wykończonym, ciasnym wnętrzu i robimy zdjęcia dzieciakom, nieświadomym całej tej historii, życia w strachu i wiecznym szantażu. Kiedyś myślałem, że będę żył pod Breżniewem i Gierkiem. Oni byli tacy długowieczni – Chruszczow, Mao... Patrzę na radziecką technikę – plastikowe telefony, bakelitowe przyciski, prymitywne dzwonki, a obok tego samowar - dziesięć pięter pod ziemią przy wymuszonej wentylacji – widać człowiek radziecki wszystko potrafi. Jednak sporo się świat posuną od czasów Nalewajki i Chmielnickiego.

Hortyca
A właściwie Zaporoże. To chyba jedyne miejsce, gdzie pod potężną zaporą hydroelektrowni można poczuć klimat dawnego Dniepru. Na tej wyspie Tatarzy pojmali Skrzetuskiego. Z początku jestem zaskoczony, gdzie te oczerety, gdzie oni te łodzie wyciągali, ale są, zgadza się, Sienkiewicz górą!
Wyspa jest wielka. Właściwie krążyć po krzakach można godzinami, jest świetne muzeum – w ogóle wystawy to mocna strona Ukrainy – i jest pan, który na nas krzyczy, bo chcemy ugotować obiad, a przecież byle iskra, pożary. Po chwili gotujemy u pana w domu rozmawiając o jego BMW na gaz. ”Zamówiłem w Niemczech, przywieźli”. Głupi Polak, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że cieć w muzeum czy kierowca kamaza tyle zarabia. Za oknem widać scytyjskie kurhany.
„Uważajcie na węże. Buty macie – patrzy na pantofelki Sylwii – może być”.

Kamianna Mohiła
Właściwie mogiła, bo „tu ludzie po rosyjsku mówią”.
Szukamy już od godziny, upał jak cholera, mapa kłamie a ludzie jak zwykle. Dzieciakom tłumaczę, że im się tylko tak wydaje, że to nie prawda, że tu tak nic nie ma, bo tędy wędrowały niezliczone ludy i każde ze ściernisk kryje wielkie, niepoznane tajemnice. Stasiek lekko ziewając udaje zainteresowanie, Wojtek ma łatwiej - nie widzę drania w lusterku, pewnie czyta „Dowódcę Sophie”. W końcu ze środka jakiegoś pola widzimy coś naprawdę niezwykłego.

A teraz idę spać.
Saturator