Majówka w Jawornicy pod Śnieżnikiem (2024)

Majówka w Jawornicy pod Śnieżnikiem z okazji 35-lecia Klubu Jarema, maj 2024

  No, dobrze. W końcu, po kolejnym w międzyczasie wyjeździe, udało mi się... przejrzeć przesłane zdjęcia. Zapraszam na pisaną i zdjęciową relację w 5 odcinkach, z Majówka w Jawornicy pod Śnieżnikiem, z okazji 35-lecia Jaremy!

 

 Dzień 1. (01.05.) Przyjazd
 
Maj tego roku przywitał nas piękną, słoneczną i bezchmurną pogodą. Majowy weekend zapowiadał się znakomicie - ciepło i słonecznie... Nie mogło przecież być inaczej, skoro wśród nas na jaremową Majówkę wybierał się nasz szaman Adam - pogodowy zaklinacz Jaremy.
 
Dokładnie 35 lat od dnia powrotu z pierwszego, jaremowego rajdu w Góry Świętokrzyskie... prawie 35 lat (bez 2 miesięcy) od pierwszego obozu wędrownego Klubu Jarema po górach Kotliny Kłodzkiej... 12 miesięcy od ostatniego wyjazdu klubowego w Beskid Niski... namówieni i zorganizowani przez Radka, który wynalazł dla nas uroczą i klimatyczną chatę Jawornica w Międzygórzu.
Mocną i niezwykle już stęsknioną swojego towarzystwa, jaremową ekipą, wyruszyliśmy w sudecki Masyw Śnieżnika w Kotlinie Kłodzkiej. Podzieleni na 6 samochodów, każdy w swoim czasie i rytmie, a nawet z różnych stron kraju, ruszyliśmy w daleką i długą drogę, aż pod samą czeską granicę. Ten nasz swoisty, majówkowy Zlot Gwiaździsty, cel swój miał wyznaczony w Jaworku Górnym koło Międzygórza, w Jawornicy - starej, 200-letniej, sudeckiej chacie, słynnej jako miejsce, w którym rozgrywały się sceny z filmu "Pokot" Agnieszki Holland.
 
Większość z nas jechała oczywiście z Warszawy lub najbliższych okolic, ale np. Gosia z Rafałem postanowili wyruszyć z Wrocławia, gdzie uczestniczyli tego dnia w kolejnej próbie pobicia Gitarowego Rekordu Świata w rytm hendrixowskiego "Hej Joe!" Podobno 7531 gitar zagrało na wrocławskim Rynku, a mimo to rekordu pobić się nie udało. Może gdybyśmy trochę wcześniej dojechali do Wrocławia? No cóż, kolejna próba za rok. Szykujcie już swoje gitary!
Ale przecież... na trasie dojazdowej do Kotliny Kłodzkiej, znalazło się kilka ciekawych miejsc, których jaremowe czujki nie mogły ominąć. Podwrocławska Oleśnica zachwyciła odwiedzających starymi zabytkami ze średniowiecznymi murami obronnymi i Zamkiem Książąt Oleśnickich na czele. Z kolei dawny, dolnośląski Frankenstein, to obecnie Ząbkowice Śląskie. Dawne mury obronne, ruiny zamku, Krzywa Wieża i ząbkowicki Ratusz, powodują, że warto tu spędzić dłuższą chwilę..., choćby na smacznej pizzy w ratuszowych piwnicach. Stara Wartha (czyli obecne Bardo) położona w Górach Bardzkich na przełomie Nysy Kłodzkiej, to kolejny, ciekawy kawałek historii, m.in. ze słynnym, gotyckim, kamiennym mostem na Nysie. Przejeżdżając przez Góry Bardzkie warto zjechać kawałek w bok i wejść na wieże widokową na Kłodzkiej Górze (757) i zdobyć najwyższy szczyt pasma, pobliską Szeroką Górę (765). No i na koniec jeszcze kameralna Bystrzyca Kłodzka, ze swoim zachowanym, średniowiecznym układem miejskim, uroczą "staróweczką" i trapezowym Rynkiem.
 
Jednak, żeby dojechać do celu, wszędzie na można się zatrzymywać. W godzinach popołudniowych i podwieczornych, wszystkie, jaremowe grupki zaczęły powoli zjeżdżać się w Masyw Śnieżnika. Wjazd z Międzygórza na Jaworek Górny (zjazd siłą rzeczy również), to wyzwanie całkiem stresujące dla mniej wytrawnych offroad'owców. Ale nie takim trudnościom dawaliśmy przecież radę, zwłaszcza gdy jakiś kilometr przed celem wjazdu, pomocna rodzinka Maronowskich (która dojechała na pobliskie eko-siedlisko "Slow Huts") postanowiła powitać Jaremowiczów niezwykłym drogowskazem - białą koszulką "jaremką", zawieszoną tuż przy wąskiej drodze dojazdowej. Ale jak już się wjechało do Jawornicy, "widoki zapierają dech w piersiach". Te góry, te przestrzenie, ta zieleń...
 
Pani Agnieszka - gospodyni w Jawornicy - witała wszystkich przyjeżdżających ciepłym uśmiechem i przykazaniem, aby wchodząc za próg chaty/kuchni/sali kominkowej, kłaniać się nisko "Duchowi Jawornicy". Tak, kto nie posłuchał, miał potem nie lada kłopoty... głównie z głową.
A wieczorem w kamiennej sali kominkowej (czyli starej stajni), przy rozpalonym kominku, można było już snuć barwne opowieści o poznanych, nowych miejscach, dawnych historiach i czarno-białych początkach Jaremy. Prym w tych opowieściach i zabawnych anegdotach wiódł oczywiście Nuszka, czyli nasz niezrównany, jaremowy gawędziarz. Nie zabrakło również telełączenia z Radkiem i wspólnych toastów za jego szybki powrót do zdrowia. W tle pobrzmiewały dźwięki gitary, zaś uroczystą kulminacją wieczoru było zdmuchnięcie 35 świec na pysznym, urodzinowym torcie Jaremy, który już tradycyjnie dowieźli z Warszawy Renata i Adam. I tak, jaremową Majówkę w Jawornicy można było uznać za rozpoczętą!
 

 
 Dzień 2. (02.05.) Na Śnieżnik
 
"Szliśmy tak już chyba szósty dzień, przed nami stoi szczyt, cel naszej drogi..."
 
Szczyt nazywana się Śnieżnik Kłodzki (1425) i po to tu między innymi przyjechaliśmy, żeby go zdobyć i zrobić sobie wspólną, jubileuszową fotę Jaremy! Po co więc było odkładać to na później? Wzięliśmy się do tego od razu, na samym początku... i to w starym, dobrym, jaremowym stylu, "przejściowo", czyli bez żadnej podwózki. I wiecie co? Wszyscy pomyśleliśmy, że jest to naprawdę super pomysł, i że zrobimy to wszyscy razem, wspólnie! Przed nami do przejścia było jakieś 25 km po górach, tak więc niewątpliwie do tego wyczynu natchnął nas niezawodny "Duch Jaremy"!
 
Po wspólnym śniadanku i ustaleniu marszruty, trochę po 10.30 przed południem, 18-to osobowa grupa Jaremy, z plecakami i niekiedy górskimi kijkami do wsparcia, wyruszyła z Jawornicy, ku szczytom Masywu Śnieżnika. Szczytom, gdyż na naszej drodze był jeszcze Mały Śnieżnik, którego szczyt, trochę obok szlaku, wydał się nam godnym punktem rozgrzewki przed atakiem szczytowym.
 
Jaworka Górnego udaliśmy się żółtym szlakiem, poprzez wzniesienia Jawora (830) i Szerokiej Kopy (875), przekraczając perliste źródełka rzeczki Nowinki, doszliśmy do szlaku niebieskiego. Dalej, tuż przy zarośniętym szczycie Wysoczki (1185) - pierwszego tysięcznika Ziemi Kłodzkiej na naszej trasie - doszliśmy do połączenia ze szlakiem zielonym. Tutaj, grupa szczytowa wyruszyła na spotkanie z Małym Śnieżnikiem (1326), pozostawiając odwody na rozstajach szlaków. Po krótkich poszukiwaniach odnaleźliśmy wierzchołek ukryty w drzewach i górskich zaroślach, co nie przeszkodziło nam ucieszyć się tą pierwszą na tym wyjeździe, górską zdobyczą (fot.) Jedynie Ala postanowiła pognać parędziesiąt metrów dalej, na polsko-czeską granicę, żeby już z tej perspektywy popodziwiać południowe zbocza Masywu oraz rozległą panoramę na morawską stronę. A może po prostu trochę się poopalać. Po zejściu do rozwidlenia, z całą resztą grupy poczekaliśmy trochę na opalającą się Alę i szlakiem grzbietowy ruszyliśmy dalej pod górę, ku "celu naszej drogi". Kiedy obydwa szlaki skręcały w kierunku schroniska "Na Śnieżniku", my odbiliśmy wzdłuż granicy Rezerwatu Śnieżnik Kłodzki, prosto na wyniosły i odsłonięty szczyt. I tak wspinając się czerwonym szlakiem, wzdłuż polsko-czeskiej granicy, podziwiając coraz szerzej rozpościerające się widoki, walcząc z coraz bardziej wzmagającym się wiatrem, wśród masowej, kolorowej turystyki wspinającej się równolegle ze schroniska, weszliśmy na szczyt Śnieżnika Kłodzkiego (albo jak wolą bracia Czesi - Králickeho Sněžníka). Na rozległym, dosyć płaskim szczycie dominuje nowoczesna, wysoka, kamienno-stalowa wieża widokowa - charakterystyczny obiekt, widoczny z wielu stron Kotliny i dalszych okolic Masywu Śnieżnika. Żeby wejść na taras widokowy na jej szczycie, trzeba przejść jeszcze po schodach kilka dobrych pięter, aby rozkoszować się rozległą panoramą 360 stopni i widokami na cały Masyw i dalszą okolicę. Pomimo, że duło niemiłosiernie, a stalowo-szare cumulusy straszyły zimnym prysznicem, mocna jaremowa ekipa wspięła się na wieżę, co było niewątpliwym zwieńczeniem wcześniejszych trudów marszu z Jawornicy i szczytowej wspinaczki. Jednak piękne, górskie widoki zrekompensowały nam cały ten wysiłek. Na koniec jeszcze obowiązkowe fotki-grupówki w koszulkach "jaremkach" u podnóża wieży od zawietrznej (pomimo prawdziwego huraganu na szczycie) i można było już zmykać do schroniska na Hali pod Śnieżnikiem, na długo wyczekany obiadek. Zejście zielonym szlakiem ze Śnieżnika to prawdziwa, tłoczna "ceprostrada", ale innej drogi do schroniska za bardzo nie ma.
 
Schronisko PTTK na Śnieżniku im. Zbigniewa Fastnachta (legendy wrocławskiej turystyki), to XIX-wieczny, drewniany budynek, wybudowany na zlecenie ówczesnej właścicielki tych terenów, holenderskiej księżny Marianny Orańskiej. Aby zjeść obiad w schronisku, należy najpierw wystać się w długaśnej kolejce do bufetu, a potem zawalczyć o wolne miejsce przy stole w jadalni. Jednak olbrzymie porcje podawanych dań, pyszna szarlotka, a także smaczne, lokalne piwo "Śnieżnik", koi głód i pragnienie oraz łagodzi wszystkie niedogodności związane z czasem stania w kolejce i ciasnotą sali jadalnej.
 
Nasyceni i ogrzani - teraz mogliśmy już pomyśleć o trasie powrotnej. Z Hali pod Śnieżnikiem czerwonym szlakiem ostro w dół, następnie trawersem bo zboczach Średniaka (1210), wzdłuż głębokiej doliny zwanej Czarny Dół, w kierunku Międzygórza. Idąc w dwóch grupach - "przewodniej" i "zamkowej" - każdy swoim tempem, zeszliśmy z czerwonego szlaku, na drogę leśną i przekroczyliśmy rwący potok Czarna. Po połączeniu się obydwu grup, trawersując grzbiet Czarnej Kopy (890), razem już powędrowaliśmy wprost w kierunku rozległych polan Jaworka Górnego i naszej Jawornicy. Wokół rozciągły się wspaniałe widoki na Śnieżnik, Dolinę Wilczki i okoliczne wzniesienia, oświetlone światłem słonecznej, "złotej godziny". Do chałupy dotarliśmy pod wieczór, po przejściu w górach prawie 25 kilometrów! Zmęczenie i ból mięśni mieszało się z radością i dumą, że całą, jaremową ekipą daliśmy radę przejść taką trasę i zdobyć Śnieżnik w "starym, dobrym stylu". A przy okazji, było to symboliczne uzupełnienie wędrownego obozu Jaremy sprzed 35 lat, na którym po przejściu całych Gór Stołowych i Gór Bystrzyckich oraz dotarciu w Masyw Śnieznika, na sam królewski Śnieżnik, nie starczyło już sił i czasu.
 
A już wieczorkiem w sali kominkowej, gawędom i opowieścią o wydarzeniach tego dnia nie było końca... chociaż zmęczenie całodniową trasą, powoli wykruszało kolejnych i kolejnych, szczęśliwych wędrowców. Tylko jeszcze ciche dźwięki gitary łagodnie snuły się po zakamarkach "wilczej chaty" filmowej Duszejki.
 
 

 
Dzień 3. (03.05.) Międzygórze, Igliczna, Kłodzko... i wieczór przy ognisku
 
"...szliśmy tak już chyba szósty dzień, po bokach wysychały siana stogi..."
 
Jak już się raz zacznie iść, to nie można przestawać. Trzeba iść dalej. Tak więc poszliśmy... zwłaszcza, że pogoda zrobiła się jak przysłowiowy drut. Dzień świąteczny, to i poświętować postanowiliśmy, każdy jak kto lubił i chciał. W ciągu dnia wycieczki piesze i samochodowe - Międzygórze, Igliczna, Kłodzko - a wieczorem świętowanie przy pierwszym w tym roku, jaremowym ognisku w Jawornicy! Po wyczynach dnia ubiegłego, był to zdecydowanie dzień wypoczynkowy. I właśnie taki był nam potrzebny.
 
Ale od początku. Pierwsza ekipa wyruszyła rankiem na świąteczną mszę do pobliskiego Jaworka. Reszta jaremowego składu, po relaksacyjnym śniadanku, podzieliła się z grubsza na dwie grupy. Grupa "wędrowna" postanowiła wybrać się szlakami pieszymi na wycieczkę do sławnego Sanktuarium "Maria Śnieżna" na Iglicznej oraz zwiedzić urokliwe Międzygórze. Grupa "onroad'owa" zdecydowała się na wycieczkę samochodową, aby odwiedzić Kłodzko, zwiedzić kłodzkie Stare Miasto oraz Twierdzę, a przy okazji zahaczyć też o pobliskie Morawy. Siłą rzeczy, nie dałem rady się zduplikować, tak więc wycieczkę na Igliczną opiszę na podstawie zasłyszanych relacji.
 
Grupa "wędrowna" wyruszyła "z buta", z Jawornicy szlakiem żółtym do Międzygórza. Tam na pysznej kawce i ciasteczkach, w klimatycznej i wesołej kafejce "Marianna", postanowili poczekać na część ekipy, która po mszy wróciła jeszcze do chaty na spóźnione śniadanie. Kawka u "Marianny" się nie dłużyła, ale późne śniadanko i owszem, więc niespiesznie grupka ruszyła na szlak czerwony w kierunku Iglicznej. Pierwszy przystanek, to malowniczy wodospad na rzeczce Wilczka, wśród zieleni skalnego wąwozu, nad którym zawieszona została mała, stalowa kładka. Dalej już lekko pod górkę, wokół wąwozu, trawersując zalesione wzniesienie Toczka (713), niespiesznym krokiem wędrowcy wspięli się do Sanktuarium "Maria Śnieżna" na południowych zboczach Iglicznej (845). Sanktuarium słynie z cudownej figurki Matki Bożej Śnieżnej, a samo miejsce jest doskonałym punktem widokowym na Ziemię Kłodzką i otaczające ją górskie pasma. Obok sanktuarium znajduje się kolejne, XIX-wieczne, turystyczne Schronisko "Na Iglicznej". Po nasyceniu się rozległymi widokami, trochę oszołomieni tłumami turystów i dobiegającym z sanktuarium "śpiewem" jaremowa ekipa wspięła się na pobliskie skałki, poszukać ciszy i ukojenia. Po dłuższym relaksie, kolejny trawers zboczem wzgórza Lesieniec (868), na którym rozpościerały się łąki "przecudnej urody", które skusiły naszych wędrowców do jeszcze jednego relaksu i słonecznych kąpieli. A przyroda, świeża zieleń i cudowne widoki, wprost zapraszały, aby nigdzie dalej się nie kierować... No chyba, że na obiad. A jak obiad, to pierwszy na niebieskim szlaku był znany już niektórym "Alpejski Dwór" - niestety zapchany niemiłosiernie. Co było robić. Trzeba było zejść do samego Międzygórza. I nie był to chyba zły wybór, zważywszy na urodę tego kameralnego uzdrowiska, piękne, stare zabytkowe wille i pensjonaty, a także smaczne jedzonko w Cafe na Deptaku (z obfitymi goframi i czeskim Primatorem na czele). Po takim dniu relaksu, powrót żółtym szlakiem do góry, wprost do chaty na Jaworku Górnym, to była już tylko przyjemność. Na miejscu okazało się, że Rafał, który tego dnia samotnie strzegł naszej Jawornicy, wybrał się na krótki spacer i odnalazł pobliskie, zagubione w środku lasu, ruiny górskiej kaplicy św. Katarzyny z XIX w. przy Jaworowej Polanie.
 
Tymczasem... grupa "samochodowa", w skromnym, 5-cio osobowym składzie, dojechała do Kłodzka. Kłodzkie Stare Miasto tego dnia nie było nawet specjalnie tłoczne - zupełnie co innego działo się w Twierdzy. Ale po kolei. Kłodzko to jedno z najpiękniejszych miast Dolnego Śląska, z bogatą ponad tysiąc letnią czesko-niemiecko-polską historią. Zachowany, średniowieczny układ miasta, pięknie współgra z ukształtowaniem terenu, z dawnym wzgórzem zamkowym (obecnie twierdzą) w dolinie Nysy Kłodzkiej. Na Starym Mieście wrażenie robią: monumentalny, gotycki kościół farny; barkowy zespół klasztorny Franciszkanów na wyspie Piasek; renesansowy Ratusz w stylu pałacowym z wysoką, górującą nad miastem wieżą zegarową; renesansowe i barokowe kamienice z podziemną trasą pod nimi oraz gotycki most na Młynówce z XIV w, z barokowymi figurami, stylistycznie nawiązujący do mostu Karola w Pradze. To właśnie na moście postanowiliśmy, po ponad 30 latach odtworzyć pewne, symboliczne zdjęcie zrobione "jaremowej Trójcy" (Nuszka, Radek, Pepe) w koszulkach 'jaremkach", na moście Karola. Tym razem, rekonwalescenta Radka, godnie i honorowo zastąpił Krzynia.
 
Jednak głównym celem wypadu do Kłodzka była wielka, bastionowa, pruska Twierdza z XVII w. zbudowana na Wzgórzu Zamkowym, na miejscu dawnego zamku. Olbrzymia Twierdza Kłodzko, to obecnie prawdziwa skarbnica wiedzy o burzliwej historii Ziemi Kłodzkiej i całego Dolnego Śląska. Największą atrakcją dla tłumnie odwiedzających to miejsce turystów są m.in: rozległy punkt widokowy na najwyższej kondygnacji Twierdzy; bastionowe dziedzińce, na których odbywają się specjalne pokazy wystrzałów z zabytkowych, pruskich armat oraz sieć podziemnych tuneli (na które tym razem nie starczyło nam czasu). Jest też coś specjalnego dla miłośników naszej rodzimej kinematografii. To tutaj nakręcono m.in. ostatni odcinek kultowych "Czterech pancernych", tutaj też zdjęciowe plenery znalazł Krzysztof Zanussi dla swojego filmu historycznego "Eter". Generalnie, Twierdza Kłodzko, to miejsce ze wszech miar warte odwiedzenia i poznania jego historii i tajemnic.
 
Liczne zakamarki Twierdzy wciągnęły nas na tyle, że dosyć szybko trzeba było się ewakuować i wyruszyć w szybki przejazd do Czech, na od dawna planowane "knedliky z gulaszem, smażeny syr" i zimne pivo. Naszym celem były niewielkie, przygraniczne Kraliky i wypatrzona wcześniej "Restaurace U Lípy" oraz jej letna zahrada. Po dojeździe na miejsce okazało się, że wszystko jest tak, jak miało być, tylko że ciepłe posiłki wydają tu do godziny 15.00! No ta, co kraj, to obyczaj. Na szczęście w pobliży "U Lipy" znaleźliśmy kameralną knajpkę "Zlaty Bażant" (a jakże ) i mogliśmy spokojnie i z godnością zaspokoić nasze kulinarne oczekiwania. Knedliki z gulaszem, zimne Svijany i Kofola dla kierowcy, to było to czego nam było potrzeba po całym, dosyć upalnym dniu zwiedzania. Po obiadku jeszcze krótki spacer po Rynku i uliczkach Kralików, a potem do miejscowego marketu po zapasy na planowane, wieczorne ognisko w Jawornicy. I z czystym sumieniem można było wracać.
 
Gdy grupa "kłodzka" dojechała do Jawornicy, ognisko już płonęło. Ale jakie to były wspaniałe okoliczności przyrody. Rozległe, zielone polany Jaworka Górnego, widok na pobliskie, zalesione wzgórze Jawornica (769) oraz blask, coraz piękniej zachodzącego za nią słońca, malującego cały ten uroczy krajobraz w pomarańczowo-złote barwy. Nastała "złota godzina", a to przecież najlepszy moment na klimatyczne zdjęcia, ożywione rozmowy, wesołe anegdoty (tu oczywiście królował niezawodny Robert) i opowieści o przygodach minionego dnia, pieczenie kiełbasek i kosztowanie przywiezionych ze sobą, przeróżnych trunków. Po raz kolejny, dojechali też do nas Iwona z Jurkiem, opowiadając o swoich, wycieczkowych dokonaniach. Z czasem, gdy coraz bardziej zapadał zmrok, a powietrze coraz wyraźniej robiło się rześkie, cała nasza gromadka mocniej skupiała się wokół ognia, wsłuchując się w dobiegające z tylnych rzędów, ciche dźwięki jaremowej gitary. Gdy ognisko już dogasało, a górskie, nocne powietrze schłodziło okoliczne łąki, wszyscy przenieśliśmy się do sali kominkowej w chacie, kontynuując ten wieczór przy rozpalonym kominku. A tutaj, rozmowy stały się jeszcze śmielsze i bardziej ożywione, gitara jeszcze żywsza i głośniejsza, a finalnym zakończeniem wieczoru były gorące, latynoskie tańce towarzyskie. Dźwięki tanecznej salsy jeszcze długo w nocy rozchodziły się po chacie, pomiędzy artefaktami i pamiątkami filmowego "Pokotu". Chyba więc niczego nie zabrakło w tym dniu, w naszym, wyjazdowym, jaremowym menu. No może tylko jeszcze jakiegoś fajnego pokazu slajdów.
 

 
Dzień 4. (04.05.) Trójmorska panorama Gór
 
"...za oknami ciągle sterczy szczyt, a drogi jakoś wcale nie ubywa."
 
Kolejny dzień jaremowej Majówki w Jawornicy pod Śnieżnikiem i kolejny już raz przywitała nas piękna, słoneczna pogoda. A przynajmniej była taka, aż do chwili, gdy już schodziliśmy z gór. To tylko Jarema z Adamem w składzie może mieć takiego farta do pięknej pogody. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Czwarty dzień naszego wyjazdu, to ostatnia już okazja na kolejną, górską wycieczkę, wspinaczkę na tysięczniki Ziemi Kłodzkiej i podziwianie rozległych panoram sudeckiego "Trójmorza". A było to tak...
 
Lazurowy błękit nieba nad Masywem Śnieżnika, raz jeszcze zachęcił nas do stosunkowo wczesnej zbiórki. Pełnym, 18-osobowym składem, trzema samochodami wybraliśmy się do Ostoi Jodłów. Naszym celem było przejście górskiej pętli Trójmorskiego Wierchu (1145) usadowionego na głównym paśmie granicznym, w płd-zach. części Masywu. Przejazd wzdłuż zachodniej granicy Masywu Śnieżnika, na trasie Jaworek Górny - Międzygórze - Domaszków - Nowa Wieś - Goworów - Ostoja Jodłów, pozwolił nam na szybkie i sprawne dotarcie do wyjścia szlaku czerwonego w kierunku czeskiej granicy. Droga wznosiła się lekko pod górę, przez świerkowy las, docierając w do płytkiego jaru, w którym swój bieg rozpoczyna, główna, źródłowa odnoga Nysy Kłodzkiej. Trawersując zachodnim zboczem szczyt Trójmorskiego, tuż pod grzbietem granicznym minęliśmy kolejne źródła drugiej odnogi Nysy. Doszliśmy do zielonego szlaku granicznego, na przełęcz Horni Morava (940). Na tej przełęczy usytułowany jest symboliczny styk trzech granic Polski, Czech i Moraw. Dalej, wzdłuż granicy w kierunku północnym, wspięliśmy się 200 metrowym przewyższeniem na szczyt Trójmorskiego Wierchu. Czeska nazwa szczytu, to Klepáč, od odgłosu jaki wydają gnejsowe głazy ("gołoborze"), które gęsto pokrywają ten niezwykły szczyt. A dlaczego niezwykły? Otóż, to jedyne miejsce w Polsce (a jedne z sześciu w Europie), gdzie zbiegają się zlewiska trzech mórz. Na zachodnich zboczach swoje źródła (które wcześniej mijaliśmy) ma Nysa Kłodzka, w zlewisku Morza Bałtyckiego. Z płd-wsch. zbocza, tuż pod przełęczą Horni Morava, spływa Lipkovský potok, dopływ Cichej Orlicy w dorzeczu Łaby, w zlewisku Morza Północnego. Z kolei u stóp wschodniego zbocza znajduje się dolina rzeki Moravy, dopływu Dunaju, w zlewisku Morza Czarnego. Tak, w końcu wyjaśniło się, skąd ten Trójmorski Wierch. Na szczycie góruje, wysoka, 25-metrowa, lekko naruszona zębem czasu (i korników), drewniana wieża widokowa. Wejście na wieże ma prawo wzbudzać dodatkowe emocje, ale widoki z góry wynagradzają wszelki stres i wysiłek. Wokół rozciąga się szeroka, rozległa, "trójmorska panorama" na południową część Masywu Śnieżnika oraz doliny Nysy Kłodzkiej, Moravy i Cichej Orlicy. Od wschodniej strony można również w szczegółach przyjrzeć się panoramie niemożliwe rozbudowującego się, czeskiego ośrodka narciarskiego Dolni Morava i jednej z jej największych, komercyjnych atrakcji tego miejsca: wieża widokowa "Sky Walk" oraz "Sky Bridge" - najdłuższy (721 m) , wiszący most na świecie - jak twierdzą bracia Czesi. Tak, nic tylko oglądać i podziwiać tą "trójmorską panoramę" - czego oczywiście nie omieszkaliśmy uczynić. A, że tego dnia, to właśnie był "...szczyt - cel naszej drogi", zrobiliśmy na nim dłuższy, panoramiczny "popas", a na jego zakończenie - wspólną, pamiątkową fotkę Jaremy na trójmorskim gołoborzu.
 
Teraz czekała nas druga, dłuższa część naszej, górskiej pętelki, czyli wejście grzbietem granicznym na zalesiony szczyt Puchacza (1175), a potem łagodne zejście na Przełęcz Puchacza (1106). Tu swój początek ma szlak żółty, dochodzący wprost do Jaworka Górnego i chaty Jawornica, a dalej do Międzygórza. To na tym szlaku pierwszego dnia pobytu zaczynaliśmy naszą wędrówkę z chaty na Mały Śnieżnik. My jednak musieliśmy wracać w zupełnie inną stronę, do Ostoi Jodłów, do naszych, pozostawionych pojazdów. Tak więc, rozpoczęliśmy zejście żółtym szlakiem tylko przez niewielki odcinek, do połączenia ze szlakiem niebieskim, którym zeszliśmy na płd-zach. przez Widłową Jamę - głęboką dolinę potoku Goworówka. To było takie nasze, symboliczne pożegnanie z górskimi wędrówkami na jaremowej Majówce. Może dlatego właśnie, po raz pierwszy na tym wyjeździe, żegnał nas na szlaku drobny deszczyk, siąpiący z coraz cięższych i ciemniejszych chmur, zaś odgłosy nieodległej burzy (pewnie tej, która zmoczyła rodzinkę Maronowskich w "Bajkowym Ogrodzie" w Międzygórzu), dodawały nam specjalnego dopingu, by sprawnie i szybko dotrzeć do samochodów, w poszukiwaniu wyczekiwanego już obiadu. I tak doszliśmy do Ostoi Jodłów. Tego dnia przeszliśmy pętlę po górach o długości ok. 20 km. Nie tak długą jak dnia pierwszego ("Na Śnieżnik"), ale przecież też nieźle.
 
Za obiadowy cel obraliśmy sobie polecaną przez Panią Agnieszką (gospodynię Jawornicy), smażalnie pstrągów w Kamieńczyku za Międzylesiem - czyli już w Górach Bystrzyckich, po drugiej stronie Kotliny. A ponieważ zbierało się na większy deszcz, z Jodłowa przez Pisary, Dolnik i Międzylesie, dojechaliśmy do Kamieńczyka. Miejsce to polecamy każdemu, kto zawita w tę okolicę. Świeży, smażony lub pieczony pstrąg, klimatyczne miejsce, stawy i baseny hodowlane z pływającymi (jeszcze) pstrągami, górskie widoki i trochę miejsca do pospacerowania. A wszystko to rzecz jasna, na świeżym powietrzu. Cała nasza zdrożona, 18-osobowa ekipa, bez żadnego problemu rozsiadła się na drewnianych ławach pod rozłożystymi parasolami i rozkoszowała się smakiem pysznej rybki, warzyw i zimnego piwa. Po prostu, kulinarny raj dla zmęczonych wędrowców. 
 
Po tak smacznym obiedzie, trzeba było troszkę jeszcze pozwiedzać - zwłaszcza, że po groźnych, burzowych chmurach i deszczu nie zostało już ani śladu. Pierwszym celem był pobliski, drewniany kościółek pw. św. Michała Archanioła w Kamieńczyku z XVIII w, ze starym, zabytkowym cmentarzem (z najstarszymi nagrobkami i krzyżami sprzed 200 lat!). Stamtąd ok. 1 km na zachód jest już czeska granica, a za nią kolejne, sudeckie pasmo, tym razem Góry Orlickie. Ale my tym razem jeszcze nie tam. Przed nami szybki zjazd samochodami do Międzylesia, żeby zwiedzić tamtejsze zabytki. Międzylesie, to dosyć stare, niewielkie miasteczko w dolinie Nysy Kłodzkiej, pomiędzy Górami Bystrzyckimi, a Masywem Śnieżnika. W dawnych wiekach było ważnym punkiem na szlaku handlowym z Czech na Dolny Śląsk. Miasteczko zachowało swój oryginalny, XVII-wieczny układ miejski, z wydłużonym rynkiem i kolumną Maryjną na jego środku, a także dużym, barokowym zespołem zamkowo-pałacowym, ze średniowieczną "Czarną Wieżą" (obecnie trochę podupadłym i w permanentnym remoncie). Na poobiedni i podwieczorny spacerek, to jednak całkiem przyjemne miejsce. Po obiedzie i spacerku... to przecież mała kawka jak nic się należy. Powrót do zmoczonego popołudniową burzą Międzygórza uwieńczony został pyszną kawką i deserami w znajomej kafejce "Marianna". Parujące wilgocią i mokre Międzygórze wypychało nas jednak na naszą górkę, do Jawornicy. A tam, inny świat! Piękne, niebieskie niebo, lekkie obłoczki, świeża, pachnąca zieleń i kolejny już na tym wyjeździe, bajeczny zachód słońca nad Jawornicą. To było magiczne pożegnanie tego dnia.
 
Po zmroku, przy rozpalonym kominku, ostatni już raz na naszej Majówce, wspólnie zasiedliśmy na ławach i w starych, stylowych fotelach gościnnej Jawornicy, aby pogadać, podzielić się wrażeniami, niekiedy może nawet wspólnie pośpiewać przy dźwiękach gitary. Adam i Ewa z obrazu na kamiennej ścianie, sali kominkowej, po kilku dniach już się chyba z nami zaprzyjaźnili - chociaż nadal wyglądali na trochę zadziwionych. Tego wieczora, czuć już było lekką nostalgię i jakiś mały niedosyt, że to już ostatni, wspólny wieczór tutaj.
Tak, tak... to był kolejny, wspaniały i niezwykle udany dzień jaremowej Majówki w Jawornicy. Jaka szkoda, że już jednak ostatni.
 

 
Dzień 5. (05.05.) Czas powrotów
 
"Szliśmy tak już chyba szósty dzień, aż prezes powiedział: - Czas w doliny nam wyruszyć..."
 
Tak, tak... ten czas nastał nieubłaganie, właśnie piątego dnia Majówki w Jawornicy pod Śnieżnikiem, z okazji 35-lecia Jaremy!
Czas powrotów, czas pożegnań, czas podsumowań... Ale za nim, to jeszcze ostatnie śniadanko w kamiennej sali kominkowej, która skupiała nas w komplecie rankami i wieczorami na wspólne posiadówki, posiłki, rozmowy, dyskusje i opowieści, słuchanie, granie i śpiewanie, kominkowanie, a nawet tańce. Oj, działo się przez te 4 majówkowe dni w Jawornicy. Pożegnania, to taki dziwny moment. Z jednej strony trochę smuteczek i żal, że już trzeba się rozstawać, wracać do swoich codziennych zajęć. Z drugiej - wielka i nieskrywana radość, że udało nam się spędzić wspólnie ten niezwykły czas, w tak wspaniałym towarzystwie, klimatycznym miejscu i tyle wspólnie, razem ciekawego i fajnego zrobić. No, ale cóż, trzeba było się żegnać.
Na pożegnanie z Jawornicą i jej gospodynią Panią Agnieszką, dokonaliśmy jaremowego wpisu pamiątkowego do "Księgi Wspaniałych Gości", tuż obok takich sław jak Pani Tokarczuk, czy Pani Holland. Odwiedzając następnym razem Jawornicę koniecznie trzeba spojrzeć do tej Księgi i do tego wpisu i sprawdzić, czy wrażenia i emocje z naszego pobytu tutaj, nie zatarły się i nie wyblakły z biegiem czasu.
 
Powroty, jak to powroty. Podzieleni na 6 samochodów ruszyliśmy w kierunku dolin. Jedni szybko i bezpośrednio w kierunku domu, inni jeszcze z czasem i chęcią pozwiedzania i obejrzenia ciekawych miejsc i zabytków po drodze. Na początek kameralna Bystrzyca Kłodzka, z jej średniowiecznymi zabytkami i niepowtarzalnym, godnym polecenia miejscem, jakim jest Muzeum Filumenistyczne - jedyne w Polsce muzeum poświęcone zbiorom pudełek od zapałek oraz przedmiotom służącym do rozniecania ognia. Kolejny punkt na trasie, to restaurowany, zabytkowy zamek Schloss Grafenort w pobliskim Gorzanowie, rodowa siedziba śląskiego rodu szlacheckiego Herbersteinów. Ten monumentalny, renesansowy kompleks, z barokowymi zdobieniami wnętrz, to jeden z najcenniejszych obiektów rezydencjonalno-obronnych na całym Dolnym Śląsku.
Opuszczając już Kotlinę Kłodzką i kierując się dalej na północ, część ekipy odwiedziła jeszcze dwa ciekawe, zabytkowe miasteczka. Najpierw niewielki Kamieniec Ząbkowicki, w którym warte obejrzenia są: barokowy zespół klasztorny dawnego opactwa cysterskiego, a przede wszystkim XIX-wieczny, neogotycki Pałac Marianny Orańskiej, niderlandzkiej królewny i pruskiej księżnej Hohenzollern, właścicielki tutejszych dóbr, sięgających na ziemi kłodzkiej aż po Masyw Śnieżnika. Ta monumentalna, eklektyczna rezydencja, to obiekt niezwykły - prawdziwa, architektoniczna perełeczka, pomimo swojej tragicznej, powojennej historii. Po 1945 wyposażenie pałacu zostało wywiezione bądź zdewastowane , a cały kompleks spłonął, podpalony przez żołnierzy radzieckich. Część marmurów z pałacu użyto przy budowie Sali Kongresowej w warszawskim PKiN.
W drodze do Wrocławia - jeszcze malutka, zabytkowa Niemcza. To stary, piastowski gród, którego początki sięgają pradawnych, średniowiecznych czasów i początków państwa polskiego, gdy terenami tymi władali Piastowie Śląscy. Z tych czasów ostał się gotycko-renesansowy zamek, średniowieczna baszta i mury obronne, a także historyczny środek miasta z wydłużonym Rynkiem. I w zasadzie, to tyle. Można już było wracać prosto do domu, szczególnie, że majówkowy ruch powrotny tylko się wzmagał, do czego w jakimś stopniu przyczyniła się również nasza, jaremowa ekipa.
Jeżeli udało Wam się przeczytać całą relację od pierwszego dnia, to już wiecie, że była to bardzo udana Majówka! Niezwykłe, klimatyczne miejsce w górach; stara sudecka chata z filmową historią i duszą; dalekie trasy i górskie przejścia w dobrym, jaremowym stylu; ciekawe, pełne niezwykłej historii zabytki; wspaniała, słoneczna pogoda; a nade wszystko długo wyczekiwane (przynajmniej od 12 miesięcy), wspólne, doborowe towarzystwo Jaremowiczów. Nasze, wspólne wejścia na Śnieżnik i Trójmorski Wierch, kilometry górskich szlaków, na bardzo długo pozostaną w naszej pamięci, rozmowach, opowieściach, uśmiechach i emocjach. Zostaną również wspaniałe zdjęcia - widomy znak, że opisujący te zdarzenia, nie zmyślił sobie tego wszystkiego.
 
Z całego serca dziękuję wszystkim Majówkowiczom z Jawornicy i naprawdę ogromnie się cieszę, że wspólnie mogliśmy spędzić tych kilka, majowych dni, w pięknym Masywie Śnieżnika. Jednak, szczególne i wyjątkowe podziękowania od nas wszystkich przekazuję Radkowi, który cały ten wyjazd wymyślił i zorganizował, a przede wszystkim znalazł dla nas tak wspaniałe miejsce na jaremową Majówkę. Dziękujemy pięknie Radku i z wielką niecierpliwością wyczekujemy już na kolejny, wspólny wypad Jaremy! Oby jak najszybciej!
 
Majówkowa ekipa Jaremy w składzie:
Renata i Adam, Gosia i Rafał, Sonia i Janusz, Robert, Aga, Ala, Ania, Madzia, Marzi, Miłka, Michał, Kasia i Krzysiek, Ania i Piotrek.
 
Za Jaremu!!!
Pepe
 
W relacji wykorzystałem fragmenty tekstu "Piosenki turystycznej I" zespołu Słodki Całus od Buby.